O czym innym, Drodzy Czytelnicy, mogłabym dla Was pisać 22 grudnia? Tak, śniegu za oknem próżno szukać, kupowanie choinki (przynajmniej u mnie) też wyjątkowo się w tym roku opóźnia, a w telewizji przez polityczne zamieszanie jakby mniej tej wyjątkowej atmosfery. Ale bez względu na to, czy można to już poczuć, zaraz Święta.
Spoiler – nie ma czegoś takiego jak jedyny prawidłowy sposób na spędzenie świąt. Jest co najwyżej ten najbardziej tradycyjny, które zapewne większość zna ze swoich domów. Nie oznacza to w żadnym wypadku, że tak trzeba ten czas spędzać. Gdy przeczytałam ostatnio, że w Święta muszę (podkreślam, muszę) się zatrzymać, rozważyć ewangelię i podzielić się opłatkiem, przy okazji pamiętając, że Jezus jest w centrum, miałam ochotę całkowicie porzucić bożonarodzeniowe świętowanie i oficjalnie ogłosić, że w żadnej wigilijnej kolacji udziału nie biorę. Dla formalności, wspomnianych słów nie przeczytałam na którymś z katolickich portali, gdzie ich umieszczenie byłoby w zasadzie czymś całkowicie naturalnym. Na te doskonałe rady natrafiłam na nieopowiadającym się po stronie żadnego wyznania portalu.
Ale skoro już uporałam się ze strachem, który pojawił się, gdy usłyszałam, że warunkiem mojej dalszej egzystencji jest pobożna celebracja, zaczęłam się nieco głębiej zastanawiać, o co właściwie chodzi. I o co chodzi ludziom, którzy jako prawidłowe świąteczne zachowania traktują te chrześcijańskie. Bo nie, nikt nie bierze pod uwagę tego, że dla kogoś święta to jedynie miła tradycja, okazja do spędzenia czasu z rodziną. Albo jeszcze dalej – po prostu czas dla siebie, kiedy choć przez kilka dni nie trzeba uczestniczyć w tym wszechobecnym pędzie.
No właśnie, tradycja. Zarówno ta wywodząca się z ludowej obyczajowości, jak i kościelnych zwyczajów. Jak się okazuje, zasadniczo to ona jest źródłem wszystkich świątecznych bolączek (a nawet jeśli nie wszystkie, to przynajmniej tych na gruncie prawdziwego, pobożnego przeżywania świąt). O co autor jakże oburzającego tekstu się mnie czepiał? O to, że mam jakieś “ale” do dzielenia się opłatkiem i składania życzeń; że nie wkładam sianka pod obrus, a nawet jeśli jakimś cudem się tam pojawi, nie analizuję godzinami, dlaczego w ogóle je tam umieściłam. Że nie mam na stole dwunastu potraw, nie wiem, że dodatkowe nakrycie symbolizuje przychodzącego Jezusa. Że Święta to dla mnie czas do przeżywania mojej własnej radości. Do odpoczynku. Spędzenia czasu z bliskimi. Obejrzenia kreskówek, które masowo pojawiają się w telewizji. Do zrobienia tego, co mi przez ten czas sprawi przyjemność. Do mojego własnego świętowania.
Posłużyłam się tu już przykładem opłatka. Jednak czym byłby on sam bez życzeń przy dzieleniu się nim? To zwyczaj, który chyba najczęściej staje się obiektem internetowych komentarzy i krytyki. Trudno się temu dziwić, skoro tak wiele osób deklaruje, że usłyszało życzenia pokroju “żebyś schudła”, “znalazł/znalazła sobie drugą połówkę” czy “żebyś się nie zmienił”. Trudno nie czuć frustracji, gdy po godzinach rodzinnych kłótni, gdzie jedna ze stron jest zrównywana z ziemią, nagle należy złożyć sobie życzenia. Uprzejme życzenia. W dobrej atmosferze. Pełne jakiejś wzajemnej pseudo-miłości i udawania, że nic się nie stało. Że mimo tej kłótni o politykę trzy tygodnie temu na urodzinach babci nadal jestem ukochaną siostrzenicą. Że mimo iż nie widziałam się z wujkiem od roku, to wciąż jesteśmy sobie bliscy.
Święta w ogóle są pełne udawania, nie tylko w międzyludzkich relacjach – choć to jest chyba najbardziej bolesne. Gdy pośród świątecznych oczekiwać na pierwszym miejscu stawia się czas z bliskimi, a potem okazuje się, że de facto chciałoby się już o nim zapomnieć. Och, albo najwspanialsza sytuacja, źródło tak wielu rodzinnych anegdotek z potencjałem na klasyk. Do wyjścia z domu pięć minut, garnitury i sukienki wciąż niewyprasowane, prezenty nadal leżą na dnie szafki, a piernik trzeba jeszcze polać lukrem. Ale dzięki magii Świąt wszystko się udaje i jakimś magicznym trafem wszyscy docierają na kolację na czas. Śmiechom i żartom nie było końca. Szkoda, że nikt nie wie, co działo się na te kilka minut przed wyjściem. Tak, to jest ta wspaniała rodzinna atmosfera.
Ale nie tylko to rzuca cień na ten czas. Dwanaście potraw na przykład. To zresztą próbka często pokazywana w kontekście tego, co w Świętach złe. Oczywiście, nie w każdym domu jest ich aż tyle. Ale w wielu są. Wszystkie dwanaście. Albo nawet trochę więcej. Tylko dla formalności zaznaczę, że ilości oczywiście są hurtowe. I kto to ma potem zjeść? Co z tym zrobić, żeby się nie zmarnowało? Choć co roku po świętach rozmawiamy o ogromnych ilościach wyrzucanego jedzenia, wciąż niewiele się zmienia. I ponownie na wielu stołach pojawią się góry jedzenia, przygotowane wcześniej przez zmęczonych gospodarzy. Szczęśliwi ci, którym zostanie potem trochę siły na celebrację. Nie macie poczucia, że to trochę na pokaz? Że w sumie obyłoby się bez tego? A może chociaż byłoby spokojniej i każdy znalazłby czas, żeby skupić się na tym Jezusie…
Podkreślenia wymaga jeszcze jeden aspekt. Nie mam tu na celu krytyki tych, którym taki model świąt odpowiada. Dla których faktycznie chrześcijańskie wartości są podstawą, na której opierają bożonarodzeniową celebrację. Którzy na wigilijny wieczór spędzony w towarzystwie rodziny czekali miesiącami, bo już znacznie wcześniej mogli przewidzieć, że to naprawdę będzie ten magiczny czas. Równocześnie chcę przypomnieć tym wszystkim, którzy z jakiegoś powodu zamierzali skrytykować kogokolwiek za sposób przeżywania, że to osobista decyzja każdego z nas – czasem podyktowana presją najbliższych, a czasem już całkowicie suwerenna. Bez względu na to, jak do niej doszło, trzeba ją uszanować. W końcu wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego.
Co jest złego w świętach bez opłatka i “głębokiej zadumy”? Co jest złego w potraktowaniu ich jako okazji do odpoczynku i robienia dokładnie tego, co się lubi? Co jest złego w interpretowaniu ich jako czas do spotkania z rodziną? Odpowiedź na te wszystkie pytania jest jedna – nic. Więc jeśli ktoś kiedyś będzie Wam próbowałam wmówić, że macie przeżywać święta tak, jak on chce, pamiętajcie, że Wasze dobro jest ważniejsze. I nie ma znaczenia, czy będziecie mieć sianko pod obrusem, czy raczej włączony dobry (niekoniecznie świąteczny) serial na laptopie. Wesołych Świąt!
Jeśli ktoś z Was poczuł się urażony moimi refleksjami, podkreślę jeszcze raz – felieton powstał wyłącznie na podstawie moich obserwacji. W Twojej rodzinie Święta są wspaniałym czasem, a ty dostajesz pełną dowolność w ich celebrowaniu? Doskonale, tak właśnie powinno to wyglądać!