Bogdan Kacmajor

Jak trafić do ,,Nieba”, czyli historia najbardziej znanej sekty w Polsce – część 1.

Bogdan Kacmajor
fot.Wojciech Jargiło/Agencja wyborcza.pl

Oczywiste jest, że liczne sekty funkcjonują gdzieś daleko za górami, za lasami i siedmioma kościołami, czyli w USA albo Korei Południowej. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z tego, że również w Polsce funkcjonuje lub też funkcjonowało kilka sekt. Jedna z nich – założona w latach 90. przez Bogdana Kacmajora sekta ,,Zbór leczenia Duchem Świętym – Niebo” – łącząca w sobie motywy wywodzące się z chrześcijaństwa oraz hinduizmu, szczególnie mocno zaznaczyła swoją obecność w mediach, a także życiu mieszkańców, znajdującego się w województwie lubelskim, niedaleko Lubartowa, Majdanu Kozłowieckiego. Historia ta swój początek bierze w marazmie i apatii lat 80., a jej rozwinięcie przypada na szalone lata 90. … A teraz coś z zupełnie innej beczki, czyli odrobinę arcynudnej pseudonaukowej gadki, bez której jednak zrozumienie historii ,,Nieba” byłoby co najmniej niepełne. 

Sekta

Większości z nas słowo to nasuwa wyłącznie negatywne skojarzenia. Pierwotnie termin ten odnosił się do grup społecznych powstałych w wyniku rozłamu, mówiąc inaczej schizmy, wśród wyznawców określonej ideologii, zarówno tych religijnych, jak i świeckich, lub też grupa religijna powołana na skutek doświadczenia religijnego jej założyciela. W tym ujęciu pojęcie sekty równoznaczne jest z odłamem ideologii, tak więc w teorii można by go używać w odniesieniu do wszelkich odmian największych religii świata np. islam szyicki, protestantyzm czy wisznuizm, można stosować określenie sekta. W praktyce jednak jest wysoce prawdopodobne, że skończyłoby się to podbiciem oka. Na przestrzeni dziejów pojęcie sekta nabrało bowiem nieco odmiennego, dobrze znanego nam współczesnym, pejoratywnego znaczenia. Obecnie sekty kojarzą się przede wszystkim z fundamentalizmem, bezwzględnym posłuszeństwem wobec przywódcy sekty czy negowaniem zasad moralnych powszechnie obowiązujących w społeczeństwie oraz wprowadzaniem na ich miejsce własnej, osobliwej hierarchii wartości. Dla wielu osób nie do pomyślenia jest to, że dorośli ludzie są w stanie porzucić dla sekty swoje dotychczasowe życie, plany na przyszłość, dobytek, a nawet rodzinę. Nie dziwi to jednak psychologów, którzy tłumaczą, że fenomen sekt tkwi w prostej i jednoznacznej recepcie na szczęście, którą oferują, a brzmi ona następująco: zawsze słuchaj swojego przywódcy duchowego, on wie, co robi, to jedyna droga do szczęścia, hip hip i hurra hurra, my tak, cała reszta zła. Zazwyczaj w początkowym okresie pobytu w sekcie wszyscy jej członkowie starają się być dla nowego członka uprzejmi, troskliwi oraz wyrozumiali, dzięki czemu sekta przyciąga do siebie wielu ludzi odtrąconych przez społeczeństwo, własną rodzinę czy grupę społeczną lub ludzi znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej. Dopiero później dla członka sekty zaczyna się koszmar. 

Otaczający nas świat to naprawdę szalone miejsce, jednaka przez większość czasu raczej tego nie dostrzegamy. Szaleństwo ukryte jest bowiem pod rozmaitymi maskami, przybierającymi postacie rytuałów, konwencji, schematów, wielkich narracji itp. W historii bywają jednak okresy, kiedy tylko garstce osób nadal zależy na zachowaniu pozorów, dopiero wtedy zaczynamy dostrzegać wszechogarniające nas szaleństwo. Tak było m.in. w latach 90. w Polsce. Upadek komunizmu, a wraz z nim wielu nierentownych zakładów pracy, transformacja ustrojowa i gospodarcza, liberalizacja życia publicznego – z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień znikł świat znany milionom obywateli. Był to podatny grunt na rozwój nowych ruchów duchowych i medycyny alternatywnej. W latach 80. i 90. setki tysięcy Polaków, a być może nawet i miliony, uwierzyły w licznych uzdrowicieli i bioenergoterapeutów. Program Drugi TVP pokazuje wówczas kilka razy w tygodniu seanse ,,Telekliniki doktora Anatolija Kaszpirowskiego”. Bilety na spotkanie z Anatolijem Kaszpirowskim kosztowały od 30 tys. do nawet 50 tys. (chociaż bywały podobno i droższe) złotych polskich sprzed denominacji, a warto dodać, że średnia pensja wynosiła wówczas około 206 tys. zł. Tymczasem równolegle – na antenie Telewizji Polsat – swój program pod tytułem ,,Ręce, które leczą” prowadził inny bioenergetyk – Clive Harris. Polacy jednak nie gęsi i swoich bioenergetyków też mają. Jednym z nich jest Zbigniew Nowak, który w kościołach uzdrawia Polaków z nowotworów m.in. oferując im ,,pozytywnie naładowaną” wodę. Kolejnym ówcześnie znanym polskim bioenergetyzerem jest Tadeusz Cegliński, który uzdrawia pacjentów dotykiem swoich dłoni.

Hotel PIRAMIDA w Tychach

W podzięce dla nich, a także za ich pieniądze, wybuduje on w Tychach hotel w kształcie piramidy (podobno leczniczy), który ze względu na swój kształt umożliwi pacjentom skupienie w sobie pozytywnej energii. Zapomnijcie o nauce, badaniach czy rozumie, nie jest istotne również to, że wasz bioenergetyzer doświadczenie medyczne zdobył na podejrzanych uczelniach w Moskwie czy też to, że przyjmuje was w obskurnej, zagraconej piwnicy, liczy się tylko jego uzdrowicielska moc! Właśnie w takich realiach swoją uzdrowicielską działalność rozpoczynał Bogdan Kacmajor. Zatem wracając do historii sekty… 

Guru

Historia ta swój początek bierze w marazmie i apatii lat 80. a jej rozwinięcie przypada na szalone lata 90. Być może jednak nasza opowieść zaczęła się jeszcze wcześniej, bo w 1954 roku. To właśnie wtedy w Elblągu na świat przyszedł Bogdan Kacmajor. Miejsce narodzin naszego bohatera czy też antybohatera wydaje się być znamienne, gdyż to właśnie w Elblągu działał znany na całą Polskę zielarz, jasnowidz i parapsycholog franciszkanin Czesław Klimuszko, który potrafił wskazać miejsce pobytu zaginionych osób patrząc na ich zdjęcia. Bogdan urodził się on w rodzinie inteligenckiej, jego ojciec zmarł, gdy mały Bogdan miał niespełna 3 lata. Uczył się w jednym z liceów ogólnokształcących w Elblągu, jednak z niewiadomych przyczyn w IV zrezygnował z nauki. Bogdan już jako dziecko interesował się sztuką, toteż po opuszczeniu szkoły zaczął pracować w lokalnej galerii sztuki, gdzie organizował wystawy, happeningi oraz spotkania twórcze. W 1978 roku, wbrew sprzeciwom samego Bogdana, został on wcielony do wojska. Nie zabawił tam jednak długo, gdyż po 3 dniach został odesłany do psychiatry, ponieważ nie chciał słuchać ani wykonywać rozkazów. Obowiązek pełnienia służby wojskowej odroczono mu na dwa lata, jednak w 1980 roku ponownie odmówił on pełnienia służby wojskowej. Tym razem Bogdan nie miał już tyle samo szczęścia co ostatnim razem i sąd skazał go na 2 lata więzienia, które odsiedział w zakładach karnych w Elblągu i Sztumie. W więzieniu miał osobną celę, zajmował się tam projektowaniem mebli, malowaniem obrazów, a także pisaniem prac maturalnych dla strażników więziennych, choć sam nawet nie przystępował do matury. Po wyjściu na wolność zamierzał ponownie podjąć pracę w galerii sztuki, jednak została ona zamknięta jeszcze w 1980 roku. Wobec tego, po zakończeniu odsiadki, Kacmajor zatrudnił się w teatrze lalek, gdzie projektował i wykonywał lalki, a także grał oraz reżyserował sztuki dla dzieci. 

Życie Bogdana toczyło się zwykłym tempem i nic nie wskazywało na to, żeby miała w nim zajść jakaś gwałtowna zmiana. Jednak pewnego dnia roku Pańskiego 1982 miał on dostąpić pierwszego widzenia od Boga, po którym postanowił pościć przez dwa tygodnie bez jedzenia. Doznać miał wówczas kolejnego objawienia – podobno w śnie zobaczył swojego sobowtóra, który depcząc po szkieletach ryb szedł przez wodę w jego stronę. Pod wpływem jego kroków każdy szkielet, którego dotknął momentalnie zmieniał się w ptaka, odlatującego w stronę nieba. Jakież było znaczenie tego snu? Nie wiem, ale trzeba przyznać, że czego by ten sen nie oznaczał to jest to naprawdę wspaniała, piękna i ekspresyjna metafora. W przeciwieństwie do mnie znaczenie snu dla Kacmajora było jednak jasne jak słońce – Bóg obdarował go zdolnościami pozwalającymi mu uzdrawiać ludzi oraz przewidywać przyszłość. Po doświadczeniu tej wizji Kacmajor postanowił porzucić prace w teatrze lalek pozbyć się w domu przedmiotów, które uznał za złe i sprowadzające na człowieka wieczne potępienie, a także zacząć uzdrawiać ludzi poprzez nakładanie rąk na osoby chore i głosić do nich naukę opartą na jego własnej interpretacji Biblii. Pierwszą pacjentką Kacmajora była jego własna ciotka, która po przyłożeniu przez Bogdana rąk do jej czoło miała ozdrowieć. Z czasem wieści o uzdrowicielskich mocach Bogdana Kacmajora zaczęły się rozchodzić, a wraz z nimi do elbląskiego cudotwórcy zaczęły ściągać tłumy pacjentów na wózkach inwalidzkich, niewidomi, osoby z nowotworami, porażeniem mózgowym oraz ciężkimi wadami serca z całej Polski. Początkowo leczył on ludzi… w salach katechetycznych oraz kościołach, jednak wkrótce stać go było na wynajęcie własnego biura w swoim domu w Kruszewni znajdującej się niedaleko Morąga, a także sekretarki i taksówkarza. Każdy pacjent dostawał numerek z dniem, godziną oraz minutą wizyty. Lista była zapełniona, więc pacjenci czekali w kolejce do uzdrowiciela nawet kilka miesięcy (no, czyli podobnie jak na wizytę u lekarza na NFZ). Do niektórych pacjentów dojeżdżał służbowym samochodem. W jednym z wywiadów przeprowadzonym dla ,,Życia Warszawy” Bogdan Kacmajor tak tłumaczył swoją uzdrowicielska działalność: 

,,Nie leczę ciał tych ludzi, leczę ich etykę. Wszyscy ludzie, którzy ode mnie wychodzą, są uleczeni do końca ze wszystkich chorób. Cierpimy za grzechy z poprzednich wcieleń, ale jeżeli w tym wcieleniu będziemy dobrzy, nie będziemy chorować. Kiedy nakładam chorym ręce, czuję w sobie ich choroby. Ja mogę chorobę odjąć, ale także mogę ją na człowieka włożyć”. Kacmajor mawiał podobno również do swoich pacjentów: ,,Leki wyrzuć, przychodź do mnie”. 

Bogdan Kacmajor przyjmował dziennie nawet po 200 lub 300 osób. Nie wiadomo do końca, dlaczego, ale wielu ludzi uwierzyło Kacmajorowi być może dlatego, że był on niesłychanie charyzmatyczny, sprawiał wrażenie człowieka inteligentnego i oczytanego, a także dlatego, że potrafił się ładnie wysławiać. Jedna z osób, która miała styczność z Kacmajorem tłumaczy jego fenomen w następujący sposób: 

,,Ludzie Uwierzyli dlatego, że zostali uleczeni. Jedna kobieta miała raka kręgosłupa. Jest dziecko, które urodziło się z rakiem płuc, a dziś wygląda na całkiem zdrowe. Byli tacy, którzy cierpieli na nieuleczalne schorzenie nerek, wzroku, słuchu itd… A to, jak twierdził Kacmajor kogoś wyleczył ze schizofrenii, a to z raka macicy. A to załatwił sklepowej z mięsnego szóstkę górną, zęba. A to astmę jednej kierowniczce. Parę rzeczy wydarzyło się naprawdę mocnych. A to jakiś niewidomy wzrok odzyskał, a to jednemu w Ostródzie matka zmartwychwstała, a to facetowi, który nie chodził od wojny, powiedziałem: Janek, chcesz chodzić? No wstawaj i łaź. Ludzie autokarami zjeżdżali. Kwiatki zwozili, świeczki palili. A on im kazania walił (czad odchodził). Stosował język adekwatny do tych czasów (nawet od chujów wyzywał). Uważał, iż Chrystus, mówiąc np. plemię żmijowe, też szokował w podobnym stylu. Bogdan Kacmajor podnosił więc ręce, z jednej szło ciepło, z drugiej zimno. Niech idzie duch – grzmiał. – Tylko trzy kurwy odrzućcie: kapitalizm, socjalizm i Kościół”. 

Mieszkańcy Kruszewni po latach tak wspominają Bogdana Kacmajora:

,,To był taki typowy prosty facet. Nosił dżinsy, modne koszule, skórę i okulary, dbał o swój wygląd. Lubił wypić, palił dużo papierosów i klął. Znał się z moim mężem, który pochodzi z Maliniaka blisko Kruszewni i czasami do nas zachodził. Nigdy nie widziałam w nim nic boskiego, wręcz przeciwnie, był takim zwyczajnym człowiekiem. Ale widziałam te tłumy, które do niego przyjeżdżały”. 

Natomiast nieco odmienne zdanie prezentuje inny mieszkaniec Kruszewni:

,,Sam do niego się zapisałem, bo miałem chore stawy. Jak nałożył na mnie ręce, to poczułem dziwne prądy i zawroty głowy. Później nie maiłem już żadnych problemów ze zdrowiem”. 

Bogdan Kacmajor
Bogdan Kacmajor, fot. Wojciech Jargiło/Agencja wyborcza.pl

Oczywiście Bogdan Kacmajor nie uzdrawiał ludzi za darmo, jak sam wspomniał w jednym z wywiadów: ,,Kasy miałem jak lodu, po 2-3 tysiące dziennie”. Kacmajor prowadził swoją działalność jako uzdrowiciel w Kruszewni aż do 1990 roku. W tym czasie zaczął wertować ,,kartoteki lekarskie” swoich pacjentów. Spostrzegł on wówczas, że najwięcej z uzdrowionych przez niego osób pochodziło z okolic Lubartowa, Łukowa i Białej Podlaskiej. Kacmajor uznał to za znak od Boga, dlatego też sprzedał dom w Kruszewni wziął rozwód ze swoją żoną, a następnie razem z wieloma swoimi pacjentami przeniósł się w okolice Lubartowa, do Majdanu Kozłowieckiego. To właśnie tam miało powstać nowe niebo na ziemi. 

Miłe złego początki 

Początkowo Bogdan Kacmajor mieszka w domach najbogatszych mieszkańców wsi, wspierają go wówczas nawet lubartowscy mnisi z zakonu karmelitów, jednak już wkrótce guru postanawia osiąść na swoim. Za pozyskane od uzdrowionych pacjentów pieniądze Kacmajor zakupił trzy działki w powiecie lubartowskim – 5 ha ziemi w Annoborze, 22 ha ziemi w Nowodworze i 2 ha ziemi w Majdanie Kozlowieckim, gdzie też wybudował zajmującą 400 m2 willę – swoją nową siedzibę. Dom powstał w ciągu zaledwie kilku miesięcy, na ówczesne warunki było to tempo co najmniej ekspresowe. Miejscowi urzędnicy dosyć szybko załatwili mu przydział na materiały budowlane, w zamian za co Kacmajor próbował ich leczyć poprzez nakładanie swoich rąk na ich głowy. Oprócz tego przy wznoszeniu domu pomagał również lokalny przedsiębiorca zajmujący się handlem paliwami i kamieniarstwem, a nawet ówczesny komendant lubartowskiej policji. Po zakończeniu budowy Kacmajor wprowadza się do domu razem z grupą 50 uzdrowionych przez niego pacjentów, przed wejściem na posesję wbijają oni drewniany drogowskaz wskazujący na dom, na którym umieszczony zostaje napis ,,Niebo”. Do Majdanu Kozłowieckiego zaczynają ściągać tłumy ludzi liczących na uzdrowienie ich przez Kacmajora, skłonnych wydać na to każdą możliwą kwotę. Kacmajor postanawia więc zarejestrować prowadzoną przez siebie działalność gospodarczą, w tym celu udaje się w 1991 roku do lubartowskiego urzędu gminy, gdzie rejestruje on spółkę cywilną ,,Leczenie Duchem Bożym w Imieniu Jezusa Chrystusa przez Nakładanie Rąk”. Sam Kacmajor określał swoją wspólnotę mianem ,,Zboru Chrześcijan Leczenie Duchem Świętym” lub też po prostu jako ,,Niebo”, choć na przestrzeni lat wspólnota kilkukrotnie zmieniała swoją nazwę np. na ,,Państwo Hotelowe”, ,,Państwo Jutrzenki Nieustającej”. Co interesujące W pierwszych tygodniach, a nawet miesiącach istnienia sekty, relacje pomiędzy jej członkami a mieszkańcami Majdanu Kozłowickiego układały się nad wyraz pomyślnie. Jak wspomina ówczesna sołtysowa: 
,,Ludzie we wsi się do nich przekonali, bo za bezcen rozdawali swoje pralki i telewizory. Uważali, że są szkodliwe, że należy pozbyć się dóbr materialnych, żeby nauczyć się żyć na nowo, w zgodzie z naturą. Poszłam do Kacmajora z bolącym kręgosłupem. On mi na to, że mam chorego zęba i serce. Najczęściej ludziom choroby serca znajdował’’. 

Zasadniczo pomiędzy członkami sekty, a mieszkańcami Majdanu Kozłowieckiego dało się zauważyć tylko niewielkie różnice, polegające tym, że członkowie ,,Nieba” nie chodzą w niedzielę do kościoła, nie korzystają z niektórych dóbr materialnych czy też to, że ich dzieci zazwyczaj nie spędzały czasu z dziećmi mieszkańców wsi. Wszystko to mieściło się granicach zachowań akceptowalnych dla przeciętnego człowieka. Dopiero z czasem miało się okazać, że mieszkańcy Majdanu Kozłowieckiego błędnie ocenili to, jakie w rzeczywistości było ,,Niebo”. 

Kiedy niebo staje się piekłem 

Kacmajor pamiętny doświadczonego w 1982 roku objawienia postanowił w Majdanie Kozłowieckim nie tylko uzdrawiać ludzi, ale również nauczać ich ,,prawdziwej wiary” w Boga. Każdy, kto do niego dołączał musiał wyrzec się swojej rodziny, jeśli nie zamierzała ona wstąpić razem z nim do sekty, swój dobytek oddać innym ludziom np. samemu guru, przestać korzystać z radia, telewizji, prasy i książek innych niż Biblia, a także zaprzestać leczenia w szpitalu (w związku z tym członkowie sekty nie przeprowadzali badań profilaktycznych oraz nie szczepili się – zaniechanie leczenia doprowadziło nawet do śmierci jednego z nich), chodzenia do kościoła czy szkoły, załatwiania spraw w urzędach oraz bankach. Oprócz tego członków sekty obowiązywał zakaz odbywania obowiązkowej służby wojskowej oraz dieta wegetariańska. Ostatecznym dowodem na wyrzeczenie się dawnego-grzesznego życia było spalenie przez członka sekty dowodu osobistego. Za jedyne źródło prawa, jakie uznawali służyć im miała Biblia oraz wola ich guru – Bogdana Kacmajora, który nakazał swoim wyznawcom bezwzględnie podporządkować się… ich duchowi, obecnemu w różnych formach w kolorach, obrazach czy filmach. Trzeba przyznać, że brzmi to, co najmniej enigmatycznie i nad wyraz mistycznie. Oczywiście początkowo członkowie sekty nie odczuwali żadnego ducha, jednak z czasem za sprawą presji grupy oraz nadinterpretowania własnych wyobrażeń wyznawca coraz mocniej zaczynał wierzyć w nauki swojego guru. Sebastian Keller, autor książki ,,Niebo. Pięć lat w sekcie” podaje przykład tego, jak Bogdan Kacmajor kształtował w sekcie ,,Niebo” wiarę swoich wyznawców: 
,,Każe wpatrywać się w tę żarówkę niekiedy nawet kwadrans. Zapewnia, że tyle trzeba, żeby poczuć. I zobaczyć. 
Oślepieni przez żarzące się światło, z wypiekami na twarzy na siłę doszukują się czegoś w zniekształconym obrazie. 
Niektórym wydaje się, że coś słyszą, inni dopatrują się w poświacie odbicia Jezusa. Ktoś płacze, ktoś zaczyna się modlić. Ktoś inny przeprasza, że wątpił. I błaga o wyznaczenie pokuty. Kacmajor się uśmiecha. Już wie, że ci ludzie są w stanie zrobić dla niego wszystko”. 
Członkowie sekty przykładali znaczną wagę do interpretacji snów, znaków, konkretnych napisów, widzeń, a nawet… czytania w myślach swoich współwyznawców. Dni wyznawców nauk Kacmajora upływały na uprawie ziemi oraz sprzątaniu i rozbudowywaniu ich wielkiego domu. Dzień rozpoczynali jak i kończyli wspólnym posiłkiem, to właśnie podczas kolacji wspólnie rozważali nad znaczeniem swoich snów oraz widzeń. W ,,Niebie” wszystko było wspólne – od środków czystości, poprzez jedzenie, aż po ubrania. 

Struktura sekty była ściśle zhierarchizowana – na jej czele stał sam guru, następnie ścisły krąg przywódczy, składający się z osób określanych mianem apostołów, niżej znajdowali się pozostali wyznawcy płci męskiej, a najniżej kobiety oraz dzieci. Kobiety miały być bezwzględnie podporządkowane nie tylko guru, ale również swojemu mężowi, a podczas modlitwy nakrywać włosy chustą. Bogdan Kacmajor tłumaczył to w następujący sposób: 

,,… Prawo mówi wyraźnie: głową kobiety jest mężczyzna, głową mężczyzny jest Chrystus, a głową Chrystusa jest Bóg. To nie myśmy ustalili sobie tę hierarchiczność. Ona jest ustalona, my musimy się jej podporządkować. Ja podporządkowuję się Chrystusowi, a moja żona musi się podporządkować mnie, innego wyjścia nie ma. Inaczej będzie bajzel, będzie to niezgodne z Prawem. Co wcale nie oznacza, że my ze swoimi żonami nie rozmawiamy, że jesteśmy tylko dyrektywni w stosunku do nich… Głos decydujący ma zawsze jednak mężczyzna i to on zawsze podejmuje decyzje. Ja mam żonę i szóstkę dzieci, i jeszcze ich wszystkich – 60 osób. W tym domu nikt z nikim się nie kłóci, na nikogo nie burczy. Prawo mówi o miłości wzajemnej”. 

Małżeństwa pomiędzy członkami sekty były aranżowane z inicjatywy guru, który osobiście dobierał do siebie małżonków, udzielał im ślubów, a w przypadku, gdy uznał to za stosowne również rozwodów. W historii sekty m.in. miało miejsce udzielenie ślubu przez Kacmajora 25-letniej kobiecie i 14-letniemu chłopcu. Kobiety, które dołączyły do sekty, bardzo często zachodziły w ciążę, a ponieważ guru zakazał swoim wyznawcom korzystać ze szpitala, porody odbierane były na miejscu przez członków sekty, w tym samego Kacmajora. Nie wszystkie dzieci przeżywały poród w takich warunkach, byli członkowie sekty twierdzili, że noworodki, które zmarły przy porodzie, zakopywane były na terenie należącym do sekty. Sytuacja tych dzieci, które przeżyły poród albo przyszło im razem z rodziną czy też samodzielnie wstąpić do sekty była równie nieciekawa co sytuacja kobiet w sekcie. Oprócz tego, że winne one bezwzględne posłuszeństwo guru oraz swoim rodzicom, dodatkowo nie mogły one chodzić do szkoły. Kacmajor tłumaczył tę zasadę tym, że na lekcjach chemii uczy się, że nie można zamienić wody w wino, a na lekcjach fizyki, że nie można chodzić po wodzie, co jest sprzeczne z zapisami w Biblii dotyczącymi życia Jezusa 

członkowie "Nieba"
Członkowie ,,Nieba”, fot. Wojciech Jargiło/Agencja wyborcza.pl

Zgodnie z założeniami nauk Kacmajora ludzkość dzielić się miała na dwa stada – stado białe, czyli ludzi wybranych przez Boga oraz stado czarne, czyli ludzi będących potomkami diabła. Oczywiście mieszkańcy wielkiego domu należeli do białego stada, dlatego też guru wymagał od nich osiągnięcia całkowitej świętości, którą osiągnąć mieli poprzez podporządkowanie się woli Kacmajora, a tym samym woli samego Boga. Źli byli jednak nie tylko niektórzy ludzie (no dobra, zasadniczo to większość populacji Ziemi), ale również sam język, którym się posługiwali, dlatego też członkowie sekty stworzyli swój własny język. Opierał się on przede wszystkim na języku polskim, z tym, że słowa były w nim pozbawione głosek ą, ę, sz, cz, ś, ć, ż, ź oraz ł. W ten sposób Bogdan Kacmajor kazał się porozumiewać członkom swojego zboru. W założeniach mowa członków sekty miała przypominać mowę Mojżesza, który podobno seplenił, to znaczy miał wadę wymowy. Osobiście nie przypominam sobie fragmentu Biblii opowiadającego o wizycie Mojżesza u logopedy, który następnie wystawia mu zaświadczenie o posiadanej przez niego wadzie wymowy, ale cóż Biblia jest otwarta na interpretacje. Co interesujące członkowie sekty, na czele z samym Kacmajorem, wierzyli w reinkarnację, pojmowaną rzecz jasna na własny, unikalny sposób. Dla przykładu jednemu ze swoich wyznawców guru wmawiał, że w poprzednim wcieleniu był on… św. Piotrem. Sam Kacmajor uważał się za wcielenie proroka Eliasza, dlatego też w pochodzących z tamtego okresu listach często podpisywał się jako ,,Eliasz”, ,,Mąż Boży”, ,,Apostoł” albo ,,Drzewo Żywota”. 

Na pewnym etapie swojej działalności Kacmajor uznał, że porzucenie dóbr materialny oraz spalenie dowodu osobistego nie wystarcza, żeby zerwać ostatecznie więzy łączące ludzi z ich dawnym-grzesznym życiem, dlatego też postanowił zmienić swoje imię na ,,Nie”. Jak sam twierdził: „Moje nowe imię: „Nie” ma sens, a stare imię „Bogdan” gówno znaczy”. Cóż sam Bóg zmieniał imiona niektórym ze swoich sług – Abram zmienił się w Abrahama, Jakub w Izraela, Szaweł w Pawła, a Bogdan Kacmajor w… Nie. Jego kolejna żona, otrzymała natomiast imię ,,Bo” – w ten sposób od połączenia imion ,,Nie” oraz ,,Bo” powstała dobrze nam znana nazwa sekty – ,,Niebo”’. Dzieci, które narodziły się z ich związku otrzymał kolejno imiona tworzące ciąg: ,,Niebo Idzie” (ur. 1987 roku), ,,Do” (ur. 1988 roku), ,,Nas” (ur. 1990 roku), ,,Co Dzień” (ur. 1992 roku), ,,Nowe” (ur. 1993 roku), ,,Świtem” (ur. 1997 roku). Dziewczynka o imieniu ,,Mądrość” urodziła się w 2000 roku. Według planów Kacmajora dzieci miało być nie 7, a 12 – tyle ile biblijnych plemion Izraela. Nowe imiona otrzymali również pozostali członkowie sekty, a były to m.in: 
„Ambasador” (imię to otrzymał polski poeta i performer Zbigniew Sajnóg, „Apartament nr 8”, „Anioł Rowerowy”, „Audi”, „Autobusem Przez Miasto”, „Baron Rotszyld”, „Bo Drugie”, „Bo Czwarte”, „Bo Ósme”, „Bo Piąte”, „Bo Pierwsze”, „Bonanza”, „Buch”, „C-14”, „Ciuch”, ,,Czerwień”, ,,Dadarada”,„Do”, „Do Góry Nogami”, ,,Dostojewski Się Nie Kłania”, ,,Drynk”, ,,Ejty”, „I Śrubokręt Nie Pomoże”, „Na Północ”, „Na Wschód”, „Na Zachód”, „Nas”, ,,Papaja Mamaja”, „Płonąca Sałatka”, ,,Płonący Olejek”, „Raj”, ,,Raskolnikow Nie Jestem”, „Rodzina Ach”, „Szanowna”, „Tęcza Atomowa”, ,,Trójkątyzacja Kota”, „Uch”, „Wa”, ,,Wulkanizacja Przestrzeni Kosmicznej ”, ,,Wściekły Traktorzysta”, ,,Zieleń” „Zeppelin”, ,,Sianokosy Przestrzeni”, „Żywią i Bronią” 

Pomimo rzekomych uzdrowicielskich mocy guru, wielu członków sekty cierpiało na różne schorzenia. Tego typu sytuacje tłumaczone były jako kara za grzechy np. “boli cię ząb, ponieważ coś źle powiedziałeś, okłamałeś, plotkowałeś, przekląłeś kogoś, boli cię głowa, bo źle myślałeś” itp. Powodowało to, że członkowie sekty żyli w ciągłym stresie przed wykluczeniem przez grupę, towarzyszyło im upokarzające traktowanie ze strony innych członków sekty, nieustające poczucie winy, zaś życie obok ludzi, którzy twierdzili, że nieustannie mają kontakt z duchami i demonami rozbudzało w nich ukryte dotąd leki i fobie. W sekcie panowała żelazna dyscyplina, członkowie próbowali kontrolować nawzajem nie tylko swoje zachowanie, ale także swoje myśli. Jeden z byłych członków sekty wspomina po latach, że inni członkowie sekty byli w stanie przyjść do niego i powiedzieć do mu: 
„Mój duch powiedział mi, że się nie starasz. Moja żona widziała jak twoja żona źle się opiekuje dzieckiem, a czy ty wiesz, że przez ciebie wczoraj przyjechała policja, że to wszystko przez twoją matkę, że niepotrzebnie cię urodziła” 

Za łamanie zasad ustanowionych przez Kacmajora czasami stosowano kary fizyczne, polegające m.in. na zamykaniu na tydzień w pokoju, zmuszaniem do odbywania wielodniowych głodówek lub do kopania rowów czy też pracy w ogrodzie od trzeciej nad ranem do wieczora. Wobec niektórych wyznawców stosowano również przemoc. Jeden z byłych członków sekty tak to opisuje: 
„Trzech największych osiłków w tym domu wzięło mnie na rozmowę do jednego z pokoi. Rozmowa polegała na tym, że przez pół godziny tłukli mnie gdzie popadło. Nie było dla mnie miłosierdzia, był, jak oni to mówili – sąd” 

Pomimo tego członkowie sekty przekonywali mieszkańców Majdanu Kozłowieckiego i dziennikarzy, że są tam z własnej woli, zaś ich guru pomógł im przezwyciężyć nie tylko choroby, ale również samotność oraz nałogi i dopiero we wspólnocie wreszcie poczuli się kochani i potrzebni. Wyznawcy czuli wobec swojego guru w takiej samej mierze miłość co i strach. Przerażenie wielu członków sekty budziły proroctwa oraz widzenia, których rzekomo miał doświadczać Kacmajor. Jeden z byłych członków sekty wspomina po latach jedno z proroctw, którym podzielił się z nim Kacmajor:
„W jeziorze kąpała się dziewczyna. Bogdan powiedział, że ona za dwa dni się utopi – oniemiałem ze strachu, Naprawdę wierzyłem, że tak się stanie. Trzeba wyznawać wszystko, bo „jak nie będę mówił wszystkiego to Bóg mnie zabije, jak mi napisał duch w widzeniu”. 

Guru doświadczać miał jednak jeszcze bardziej przerażających wizji, przed którymi nie tylko członkowie, ale również on sam zaczynał odczuwać strach. Kacmajor wzorem liderów innych sekt zaczął głosić nieubłaganie zbliżający się koniec świata, mający mieć miejsce w 2000 roku, w co bez cienia wątpliwości uwierzyli jego wyznawcy. Cóż… jak powiedział kiedyś japoński pisarz Haruki Murakami ,,wszyscy w głębi duszy oczekujemy na koniec świata”, ale jak widać Bogdan Kacmajor zaliczył mały falstart. Guru ,,Nieba” twierdził, że Apokalipsy nie da się uniknąć, a przeżyje ją tylko 144 tys. osób – taką właśnie liczbę wiernych próbował wokół siebie zgromadzić. Liczbę tę wziął z Biblii, a konkretnie z księgi ,,Apokalipsy według św. Jana”, rozdziału 14, wersetu pierwszego, gdzie możemy wyczytać, że dokładnie tyle – 144 tys. – ludzi ma zostać zbawionych na końcu czasów, jednak większość wyznań chrześcijańskich interpretuje te słowa nieco odmiennie od Kacmajora. Sam guru tak tłumaczył to swoim wyznawcom: 
„Tamten świat to wszyscy poza zborem w Majdanie, a naród wybrany to ci, którzy znajdują się w domu. A będzie ich 144 tysiące. Wówczas zacznie się państwo tysiącletnie Chrystusa na ziemi I tutaj w Majdanie jest to miejsce. Chodzi o to, aby zgromadzić wybranych. Na zewnątrz będą: głód, zaraza, a tylko tu, za bramą Państwa Tysiącletniego, będzie pokój i dostatek. Oczywiście zamieszka z nami Chrystus” 

Kacmajor nie wiedział jednak tego jak bardzo bliski jest koniec, lecz nie koniec świata, lecz koniec jego sekty… 

CDN