Po zwycięstwie Ukrainy w Konkursie Piosenki Eurowizji 2022 wybuchły dyskusje, czy ich zwycięstwo to jeszcze muzyka, czy już polityka. Ale choć Eurowizja od lat zdaje się być konkursem politycznym, jak co roku staram się skupić na muzyce i przynajmniej przez chwilę pomyśleć, że to ona jest najważniejsza.
Muzycy na czas wojny
Muzyki nie da się oddzielić od polityki, a Eurowizja od lat jest na to najlepszym dowodem. Czy Kalush Orchestra wygrałaby konkurs, gdyby w Ukrainie nie trwała wojna? Nie można tego wykluczać, bo ich “Stefania” była notowana jeszcze przed rosyjską agresją. W piosence będącej połączeniem popu i hip-hopu artyści zwracają się do matki, opowiadając o swoich wspomnieniach z nią. Jest mowa o trudach i o tym, jak wiele narrator zawdzięcza kobiecie, która go wychowała. Ukraińcy podkreślali, że w obliczu wojny w ich kraju adresują utwór do wszystkich ukraińskich matek. Towarzyszące występowi wizualizacje z kobiecymi oczami, z których wypływają łzy, emocje, którymi przepełniony jest cały utwór. Z tej propozycji wybrzmiewa cała emocjonalna waga sytuacji, w której znalazło się ukraińskie społeczeństwo.
Ale emocje to nie jedyne, co przyciąga do “Stefanii”. Chwytliwy refren. Ludowe, przyciągające wzrok stroje. Śpiewanie w ojczystym języku. Oryginalne ruchy sceniczne (albo po prostu śmieszne tańce). Prezentacja, która naprawdę przyciąga wzrok. To już nie raz wystarczało, żeby wygrać Eurowizję. Więc wcale nie jest niemożliwy, że Ukraina nie zwyciężyłaby bez wojny w swoim kraju.
Teraz czas pomyśleć, gdzie eurowizyjna karuzela przeniesie się za rok. Patrząc w przyszłość, czy możliwe będzie zorganizowanie Eurowizji w Ukrainie, nawet jeśli do tego czasu wojna ustanie? Śmiem twierdzić, że może to być trudne. Czy Kijów będzie bezpieczny? Czy Mariupol, gdzie organizację zapowiada prezydent Zełeński, będzie bezpieczny? Mimo ogromnej wiary w zwycięstwo Ukrainy nie mogę wykluczyć, że odpowiedź na oba, a zwłaszcza drugie pytanie, brzmi “nie”. Co jeśli któreś państwo nie będzie chciało wysłać do Ukrainy swoich reprezentantów w obawie o ich bezpieczeństwo? Przecież takiej sytuacji też nie można wykluczyć.
Z życia muzyka
Po każdej Eurowizji myślę sobie, że to była najlepsza edycja od lat. Ale kiedy dokładniej przeanalizuję wszystkie startujące piosenki, sama nie wiem, która edycja właściwie była dla mnie jakościowo najlepsza. W Turynie wystąpiło wielu fantastycznych muzyków z wieloma świetnymi propozycjami. Jeśli jednak nie oglądaliście konkursu, mała rekomendacja ode mnie – których piosenek musicie (albo chociaż powinniście) posłuchać. Portugalia stworzyła swoim “Saudade, saudade” niesamowity klimat. Sam tytuł można przetłumaczyć jako nostalgia – w języku polskim to słowo jest najbliższe portugalskiemu “saudade”, choć i tak nie oddaje go w pełni. Podobne odczucia miałam też przy holenderskim “Die Depte”. Norwegia wysłała do Turynu piosenkę na granicy żartu, która dla mnie jest czymś absolutnie fenomenalnym, pełnym energii. Cornelia Jakobs i Szwecja to standardowo gwarant jakości. Choć w półfinale wokalnie nie wypadła najlepiej, finał i wersja studyjna “Hold Me Closer” to wynagradzają.
I jest jeszcze Serbia i “In corpore sano”. Gdy słuchałam tej piosenki w półfinale, nasunął mi się tylko jeden komentarz – bardziej teatr niż śpiew. Ale z każdym kolejnym odsłuchaniem odkrywałam, jak niesamowitą kompozycję stworzyła Ana Duric. Poza tym, że jej refren wpada w ucho na długo, a ręce same składają się przy nim do klaskania, utwór niesie za sobą przesłanie – prawdopodobnie jedno z ważniejszych w tegorocznych piosenkach. Serbka zaczyna od pełnego ironii i satyry opisu włosów Meghan Markle, a po tym fragmencie pojawia się kluczowy dla całej piosenki wers – “artysta musi być zdrowy”. Utwór jest interpretowany jako krytyka serbskiego prawa, które nie zapewnia artystom ubezpieczeń. Przez to, jeśli zachorują, często nie stać ich na drogie leczenie i umierają samotnie, jak przyjaciel Konstrakty, wykonawczyni utworu. Serbka sama podkreśla, że jej piosenka może być interpretowana na wiele sposobów. Innym tropem może być zwrócenie uwagi na fakt, że artyści często zaniedbują swoje zdrowie psychiczne, ukrywają mentalne problemy. Serbski występ kończy się słowami “Przestraszony umysł w zdrowym ciele, i co teraz?”.
Polski zawód
Po zeszłorocznej propozycji Rafała Brzozowskiego, podczas tegorocznych preselekcji zadawałam sobie pytanie, czy wybór piosenki na tę edycję konkursu będzie ponownie promocją dzieł pokroju “The Ride”. Ale na starcie koncertu, w którym Polacy wybierali swojego reprezentanta, stanął prawdopodobnie najbardziej eurowizyjny utwór od lat. “River” to dla mnie połączenie emocjonalnej ballady (Europa co do zasady to lubi!) ze świetnym głosem Krystiana Ochmana, który jakością wykonania w finale zostawił konkurencję w tyle. O dziwo już podczas samej Eurowizji udało się uniknąć tandetnego występu z beznadziejną pracą kamer (co Polska w ostatnich latach lubiła robić). Były dementorki, które tańcząc dodawały całości swoistego mroku, Ochman jako prawdziwa gwiazda na środku sceny. I do tego te ujęcia. W połączeniu z genialnym wykonem można było mieć nadzieję.
Zapytacie – nadzieję na co? Bukmacherzy wskazywali przed konkursem, że Polska może skończyć Eurowizję nawet na szóstym miejscu. Nawet jeśli nie liczyć na tak wysoki wynik, wydawało się, że czołowa dziesiątka powinna być formalnością. Eurowizyjna społeczność polubiła “River” i choć definitywnie nie był to faworyt do zwycięstwa, to dwunaste miejsce, na którym finalnie uplasował się Ochman, jest dla mnie zawodem. Zaledwie czterdzieści sześć punktów – mniej niż Belgia czy Szwajcaria – piosenki, przynajmniej moim zdaniem, bez charakteru, które definitywnie nie zapadają w pamięć. Do tego sto pięć punktów od widzów (w tym dwanaście z Ukrainy!). Dwunaste miejsce jest najlepsze od 2016 roku i Michała Szpaka, do tego to pierwszy awans Polski do finału od pięciu lat, ale… były nadzieje na więcej. I to uzasadnione nadzieje. Znowu się nie udało. Skoro taka piosenka nie dała rady, to jaka da?