Czy polska szkoła zdała test? ,,Problemy dopiero będą się mnożyć”

Od rozpoczęcia inwazji Rosji na Ukrainę do polskich szkół trafiło ponad 140 tysięcy dzieci i młodzieży uciekających przed wojną. Część z nich pozostaje w oddziałach przygotowawczych, innych od razu włączono do funkcjonujących wcześniej klas. O realiach w polsko-ukraińskiej szkole opowiada Ewa Szabłowska, nauczycielka geografii w jednej z lubelskich szkół podstawowych. 

Jaka młodzież trafia do polskich szkół? Są to dzieci raczej zamknięte, wycofane czy też radosne i otwarte? 

Bywa bardzo różnie, dokładnie tak, jak i z polską młodzieżą. Wszystko zależy od bagażu doświadczeń, z jakim dziecko przyszło, od mentalności, od temperamentu. Są osoby takie, które na dzień dobry po przybyciu były bardzo otwarte. Myślę, że czasami wpływało na to nowe miejsce, doświadczenia, być może poczucie bezpieczeństwa, że już jest wszystko w porządku. W pierwszych dniach niektóre dzieci były radosne. Widać było, że szczególnie te młodsze szukają kontaktu z rówieśnikami, bardzo szybko weszły w grupy klasowe, zasymilowały się. Należy podkreślić, że to efekt pracy rodziców, opiekunów, pedagogów, nauczycieli, opinii publicznej i tego, jak my podjęliśmy osoby z Ukrainy jako ludzie. Nasze polskie dzieci były przygotowane na pojawienie się nowych osób w szkole. Oczywiście wszystko było robione naprędce, ale my, nauczyciele, w pierwszych dwóch tygodniach mieliśmy naprawdę całą masę spotkań, szkoleń, webinarów o tym, jak przyjąć dzieci z doświadczeniem wojny, jak nie zagłaskać ich i jednocześnie nie zasypać na wejście pytaniami o to, jak wyglądało życie tam, skąd uciekały, jak wygląda wojna.  

Część dzieci była skryta i wycofana ale dla niektórych ta nowa rzeczywistość mogła być na swój sposób czymś oszałamiającym. Nowi koledzy, koleżanki, nauczyciele, niezrozumiały język. Teraz to zaczęło się zmieniać. Siłą rzeczy dzieci, które trafiły do polskiej szkoły – takiej jak ta, w której uczę, muszą realizować program wynikający z podstawy programowej. Pierwsze dni oswajania z nową szkolną rzeczywistością przeszły w uczniowskie wymagania, obowiązki. Dzieci różnie sobie z tym radzą. Byli też tacy uczniowie, którzy od początku byli bardzo wycofani i tacy są nadal. Absolutnie nie ma się czemu dziwić, niektórzy w Ukrainie pozostawili ojców, dziadków, braci, całe rodziny. Dużo również zależy od tego, z którego regionu Ukrainy dzieci do nas trafiły, jaki mają bagaż wojennych doświadczeń. Te z zachodnich krańców, czyli okolic Lwowa, troszeczkę inaczej funkcjonowały niż te ze wschodu Ukrainy, które miały za sobą dłuższą drogę i widziały więcej złych rzeczy. Nie da się tego sprowadzić do jednego mianownika. Siłą rzeczy dzieci, które nie mają ze sobą żadnej traumy, są bardziej otwarte. 

Proces włączania dzieci w nasze szkolne klasy przebiegł sprawnie. Nie ma osób odtrąconych, przynajmniej ja takich nie zauważam. Dzieci razem spędzają przerwy, uczestniczą w wyjściach, pracujemy w grupach. Teraz też jest tak, że praktycznie już w każdej klasie mamy kilkoro dzieci z Ukrainy, więc jest im raźniej. Myślę więc, że powinno być w miarę dobrze. Bo jak jest w rzeczywistości, to w pełni wiedzą tylko te dzieci. 

W polskiej szkole stykają się dziś dwa języki – polski i ukraiński. Jak nauczyciele radzą sobie z występującą barierą językową? 

W szkole, w której uczę, nie ma osób, które pełniłyby rolę tłumacza znającego polski i ukraiński. Pozostaje Tłumacz Google, z którego możemy korzystać na telefonach. Część dzieci nie zna polskiego. Starsza kadra nauczycielska zna język rosyjski, dlatego czasami staramy się z przybyłymi dziećmi rozmawiać po rosyjsku. Ale miałam uczniów z Ukrainy, którzy dosadnie powiedzieli mi, że nie chcą, abym do nich mówiła po rosyjsku. Przeprosiłam bardzo, tłumacząc że staram się, jak mogę. Prowadząc lekcje mówię dzieciom, co mają zrobić, a tym, które nie rozumieją, piszę polecenia na interaktywnej tablicy, tłumacząc na język ukraiński.  

Do szkoły, w której uczę, dwa tygodnie temu zostały przydzielone dwie panie nauczycielki z Ukrainy. One teraz oczywiście nas wspomagają, ale kiedy przyszły do pracy, w ogóle nie mówiły po polsku. Lekcje więc nie wyglądają tak, że mamy wsparcie osoby, która niczym tłumacz języka migowego tłumaczy to, co mówi lub zapisuje nauczyciel po polsku na język ukraiński. 

Czy w obecności tych dwóch grup – dzieci polskich i ukraińskich – możliwe jest prowadzenie lekcji tej samej jakości, co wcześniej? 

Niestety nie. Moje lekcje są w większości po polsku, ale również po ukraińsku, a czasami i po angielsku. Chylę czoła przed tymi nauczycielami, którzy są w stanie prowadzić taką lekcję na dwa języki i robią to tak, że jedne i drugie dzieci uczą się tak samo efektywnie. Zazdroszczę, jeżeli udaje im się zrealizować w ciągu lekcji wszystko to, co realizowali, kiedy nie było sytuacji, gdy treści i umiejętności trzeba było przekazać w dwóch językach. Starając się sprostać nowej sytuacji, najczęściej w domu przygotowuję różnego rodzaju karty pracy w języku ukraińskim. Tylko znowu to wszystko nie jest takie proste, bo różnica programowa między Polską a Ukrainą jest znaczna. Ukraińskie dzieci w polskiej szkole realizują zupełnie co innego niż u siebie. Różnic jest wiele, począwszy od samego systemu oceniania – u nas w Polsce jest skala od jeden do sześć, w Ukrainie od jeden do dwanaście, skończywszy na treściach takich przedmiotów jak historia, język polski, geografia.  

Miałam raz sytuację z przeuroczymi dziewczynkami z klasy piątej, które przepięknie pracowały na lekcji. Gdy dałam kartę pracy, zrobiły ją bardzo dobrze. Oceniłam ich pracę na piątkę, oddałam, po czym widzę, że siedzą smutne, ze łzami w oczach. Nie wiedziałam dlaczego. Podeszłam i zapytałam, co się stało. Na początku nie chciały mi powiedzieć. Zostawiłam je po lekcji, zapytałam znowu. One zapytały, dlaczego tak oceniłam ich prace. Dziewczynki w naszej szkole były dopiero od kilku dni. Ja wcześniej nie powiedziałam, że w Polsce jest inna skala ocen niż w Ukrainie. Być może dla nich to było oczywiste, że nie ma znaczenia, w jakiej są szkole, skala ocen jest taka sama. Wytłumaczyłam, że piątka to bardzo dobra ocena, że bardzo dobrze wszystko zrobiły, że to tak, jakby dostały dwanaście w Ukrainie, ale i tak mnie poprosiły: “Czy ty możesz nam wstawić dwanaście?”. Wstawiłam każdej dwanaście na karcie pracy, chociaż oczywiście do dziennika nie mogłam wpisać takiej oceny. 

My zawsze mówimy, że w szkole powinna być indywidualizacja pracy z uczniem. Gdy dzieci w klasie jest trzydzieści-trzydzieści dwoje; a w tych młodszych rocznikach, dwadzieścia siedmioro-ośmioro, nie można mówić o indywidualizacji pracy z dziećmi. W takiej grupie nie da się nad każdym pochylić, do każdego podejść, każdemu z osobna wytłumaczyć. A gdy jeszcze doszedł podział – trochę po polsku, trochę po ukraińsku, to jakość lekcji nie jest taka, jakiej bym sobie życzyła, mimo że staram się zrobić wszystko najlepiej, jak mogę. 

Zwróciła Pani uwagę na różnice w programie nauczania między Polską a Ukrainą. Przed uczniami egzaminy ósmoklasisty. Czy dzieci z Ukrainy są w stanie się do niego dobrze przygotować? 

Nie, nie są w stanie. Na pewno nie z każdego przedmiotu egzaminacyjnego. Oczywiście są wprowadzone przez ministerstwo i przez Okręgową Komisję Egzaminacyjną pewne dostosowania. Uczniowie będą mieli wydłużony czas, polecenia będą w języku ukraińskim, będą mogli korzystać ze słowniczka polsko-ukraińskiego, żeby sobie pewne rzeczy tłumaczyć, ale czy to wystarczy aby napisany przez nich egzamin był odzwierciedleniem ich wiedzy i umiejętności? W przypadku matematyki sprawa może być prostsza, bo liczby są takie same, w związku z tym gdy dziecko ma polecenie w języku ukraińskim, licząc poradzi sobie.  

Gdy mówimy o języku polskim, nie jest to takie oczywiste. Rozmawiałam z dziewczynami z Ukrainy, które mają pisać egzamin. Powiedziały, że dla nich nawet wielką trudnością jest  szukanie słów w słowniku polsko ukraińskim, ponieważ doskonale znają alfabet ukraiński – cyrylicę, a samo szukanie właściwej kolejności liter polskich słów w słowniku jest bardzo pracochłonne. Nie znają aż tak biegle, która litera jest po której. Dzieci będą musiały udzielać odpowiedzi po polsku. Dlatego myślę, że egzamin z języka polskiego będzie dla nich bardzo trudny. Wyniki w ich przypadku absolutnie nie będą odzwierciedlały, co wiedzą, ile potrafią i rozumieją. Żeby nie wiem jak bardzo wydłużyć czas, dać słowniki, to jeśli zadanie na egzaminie będzie w oparciu o polskie lektury, których te dzieci nie znają, nie czytały, nie będą w stanie go wykonać. Wiele lektur ma kontekst historyczny, gdzie liczą się motywy, odniesienia, nawiązania. To dla uczniów z Ukrainy jest nieznane, tego nie da się nauczyć i zrozumieć w trzy miesiące.  

Co jest lepszym rozwiązaniem dla dzieci z Ukrainy – ocenianie ich w ten sam sposób jak Polaków czy wprowadzenie wobec nich jakiegoś rodzaju ulg? 

Musimy poruszać się w zakresie prawa oświatowego. Skoro dzieci trafiły do polskich szkół, do naszego systemu oświatowego, to powinny być traktowane tak jak polskie, o czym zresztą powiedziała była minister edukacji [słowa padły z ust Anny Zalewskiej w rozmowie z Justyną Suchecką dla portalu tvn24.pl – przyp.red.]. Ocenianie jest integralną, elementarną częścią polskiego systemu oświatowego.  

Ja mam wewnętrzne rozterki. Należy mieć świadomość, że dzieci dołączały do klas w różnych momentach, czyli mamy w szkole uczniów, którzy są u nas od początku marca, ale są i tacy, którzy dołączyli w tamtym tygodniu. W niektórych zespołach klasowych są dzieci z Ukrainy, które już sporo rozumieją i od nich możemy już trochę wymagać, ale są też osoby, które dołączyły dzień lub dwa dni temu. Wtedy nie ma mowy, żeby od nich wymagać czegokolwiek, co wynika z podstawy programowej. Te dzieci są dopiero na etapie oswajania się z nową rzeczywistością. 

W porównywaniu podstaw programowych nauczyciele zostali zostawieni sami sobie. Ja do dzisiaj, chociaż śledzę różne strony, szukam, nie znalazłam żadnego opracowania w języku polskim, w którym wypunktowano różnice między podstawą programową geografii w szkole polskiej i ukraińskiej. Wiem, że grupa Eksperci Szkoły Edukacji przygotowała poradniki, gdzie są omówione te różnice, ale póki co dla matematyki, historii, biologii. Przygotowano też materiały z języka polskiego dla obcokrajowców. Rozbieżności programowe są duże, więc gdybym ja teraz chciała oceniać uczniów ukraińskich będących w siódmej klasie, gdzie realizujemy geografię Polski, zgodnie z tym, jak oceniam dzieci polskie, byłoby to niemożliwe, bo przychodząc do polskiej szkoły niewiele wiedzą o geografii naszego kraju. Nawet przy dużej pracy dzieci, tłumaczeniu tekstów w podręczniku, tworzeniu kart pracy jest to trudne. Dzieci „wpadły” w pewnym momencie w nowy system edukacji i zaczęły realizować coś, co dla nich jest obce, niezrozumiałe, wyrwane z kontekstu.  

Jeżeli chciałabym ocenić sprawdzian dokładnie tak, jak oceniam polskim dzieciom, to znaczy, że powinnam dać im te same zadania. Co mi napisze takie dziecko? Niewiele. Bo nie potrafi napisać po polsku, nie zna odpowiedzi, a nawet jeśli ją zna, nie potrafi jej sformułować – bariera językowa. W związku z tym co? Wstawić złą ocenę? Przecież ona w żaden sposób nie oddaje tego, co ten uczeń wie. Ocenić tylko chęci i zaangażowanie? Za pracę na lekcji oczywiście mogę, ale na sprawdzianie lub kartkówce już nie. Jest cała masa możliwości, aby ocenić pracę i wiedzę dzieci z Ukrainy, ja to wiem, ale wówczas to ocenianie nie będzie już za to samo, za co oceniam polskie dzieci. Przygotowuję różnego rodzaju karty pracy, zadania, ćwiczenia, które ukraińscy uczniowie są w stanie wykonać. Część dzieci, radzących sobie już z językiem polskim, pisze odpowiedzi po polsku. Dzieciom, które sobie nie radzą, pozwalam pisać odpowiedzi po ukraińsku. Wtedy to jest moja robota, aby przetłumaczyć z ukraińskiego na polski. Czy powinnam bazować tylko na ocenach za zaangażowanie w pracę na lekcji? Z tym jest zazwyczaj bardzo dobrze, bo dzieci chętnie pracują. Chociaż są też takie, które nie są zainteresowane, i co wtedy? Może im się nie chce, a może głowę i myśli mają w zupełnie innym miejscu, tam, gdzie zostali najbliżsi. Myślą o swoich rodzinach, martwią się, przeżywają rozłąkę i to, co się teraz w Ukrainie dzieje. Ostatnią rzeczą, którą chcą się w tej chwili zajmować, są szkoła i nauka. 

Sama nie mam pojęcia, jak to sprawiedliwie rozwiązać. Muszę też wystawić oceny na koniec roku, bo ukraińskie dzieci uczęszczające do polskich szkół podlegają polskiemu systemowi oceniania. Czy jeśli ocenię ich głównie za wkład pracy i zaangażowanie, a nie wiedzę, to będzie uczciwa ocena? Miałam taką sytuację, która dała mi bardzo dużo do myślenia. Mam jednego ucznia z Ukrainy, który do Polski trafił rok temu z zupełnie innych powodów. Dzisiaj bardzo dobrze radzi sobie z języka polskiego i wszystkich przedmiotów. Jakiś czas temu mi powiedział: “Proszę Pani, gdy ja tu trafiłem, to nikt nade mną aż tak się nie pochylał, nie rozczulał, nie mówił  do mnie i nie pisał po ukraińsku. Ja musiałem sobie z wieloma sytuacjami poradzić sam”. I to prawda. On teraz czuje pewną niesprawiedliwość. Bo też był czas, kiedy przyjechał i było dużo rzeczy, których musiał się po prostu szybko nauczyć, do których musiał się bardzo szybko wdrożyć.  

Marzy mi się szkoła, w której nie będzie ocen w formie stopni. Cyfra nigdy nie odzwierciedla prawdziwej wiedzy i umiejętności dziecka. Ocenianie nie jest łatwe, a w tym roku będzie dla mnie wyjątkowo trudne. 

W szkole, w której Pani uczy, jest już siedemdziesięciu ukraińskich uczniów. Jeszcze przed wojną z niektórych szkół płynęły głosy o zbyt licznych klasach czy problemach z salami. Czy polski system był przygotowany na przyjęcie w krótkim czasie tak dużej grupy nowych osób?  

Czy system oświaty był na to przygotowany – nie wiem. Ale szkoły, które przyjęły dzieci z Ukrainy, dały radę. W mojej szkole dzieci się mieszczą, są dołączane do różnych klas i funkcjonują razem ze wszystkimi uczniami. Nie mamy klas przygotowawczych. Szkoła jako instytucja nie ma dużej dowolności, bo na przykład liczba uczniów w oddziałach wynika z rozporządzeń. Obecnie po wprowadzonych naprędce zmianach może być tak, że w klasach młodszych liczba dzieci nie może przekraczać dwudziestu dziewięciu osób, z tego w każdym oddziale nie może być więcej niż czworo dzieci z Ukrainy. W starszych klasach dzieci może być więcej. Taka grupa uczniów w klasie to bardzo dużo bez względu na to, czy są tam dzieci z Ukrainy, czy nie. Problem zbyt licznych klas jest problemem polskiej edukacji od dawna. W mojej szkole nie ma problemów lokalowych, uczymy się na jedną zmianę. Ale są też sale małe, w których po prostu z dużą grupą dzieci jest ciasno. My jako grupa zawodowa nauczycieli jesteśmy bardzo mobilni i elastyczni, my się szybko do wszystkich realiów przystosowujemy i naprawdę stajemy na wysokości zadania.  

Co jeszcze mogłoby pomóc w dzisiejszej polsko-ukraińskiej szkole? Jakie rozwiązania nie zostały wprowadzone, a byłyby przydatne dla uczniów i nauczycieli? 

Im dłużej trwa ta sytuacja, tym bardziej widzę, jak wiele rzeczy zostało zrobionych nie tak. Trudno je teraz odkręcać. Dzieci, które przyjechały do Polski z Ukrainy, mogą funkcjonować w trzech różnych systemach edukacyjnych. Ukraińskie dzieci dołączone do zwykłych klas, jak to ma miejsce w mojej szkole, funkcjonują według tych samych praw i obowiązków co polskie dzieci. To, co tym dzieciom przysługuje, to dodatkowe godziny języka polskiego. Drugą możliwością są utworzone dla przybyłych oddziały przygotowawcze. W nich uczniowie z Ukrainy funkcjonują troszeczkę inaczej. Nie muszą do końca realizować podstawy programowej, ona jest dostosowana do ich możliwości. Zakres realizowanych treści w tych oddziałach może znacząco różnić się od tego wynikającego z podstawy. Nadrzędne jest wówczas uczenie się języka polskiego. W oddziałach przygotowawczych można odejść od systemu oceniania i klasyfikowania dzieci. Trzecim rozwiązaniem jest kontynuacja przez dzieci szkoły w  ukraińskim systemie oświaty, ponieważ w niektórych regionach Ukrainy była i nadal jest prowadzona edukacja zdalna. Wówczas dzieci kończą ukraińską szkołę, nie podlegają obowiązkowi na przykład pisania egzaminu ósmoklasisty. 

W Polsce są ukraińskie dzieci, które realizują wybraną z tych trzech form edukacji. Mamy więc swojego rodzaju bałagan edukacyjny. Uczniowie klas ósmych, którzy są w tych zwykłych klasach, muszą przystąpić do egzaminu ósmoklasisty, bo to jest konieczne do  ukończenia szkoły podstawowej. Dzieci z Ukrainy mogą też nie przystąpić do egzaminu ósmoklasisty, ale jest to równoznaczne z tym, że jeśli zostaną w Polsce, powtarzają klasę ósmą i w tym roku nie podlegają rekrutacji do szkoły ponadpodstawowej. Dzieci, które są w oddziałach przygotowawczych, nie muszą być oceniane, nie podlegają standardowej kwalifikacji. Z kolei te, które zostały w ukraińskim systemie oświaty, kończą tę klasę, która wynika z ich systemu. Na podstawie świadectwa wydanego przez ukraińską szkołę mogą bez przystąpienia do egzaminu ósmoklasisty, który oczywiście ich nie obowiązuje, być rekrutowane do szkół ponadpodstawowych. Ten miszmasz będzie problemem, który jest jeszcze przed nami. Boję się myśleć, jak to będzie, gdy rozpocznie się rekrutacja do szkół ponadpodstawowych, tym bardziej biorąc pod uwagę to, że obecne ósme klasy są skumulowanym rocznikiem (edukację rozpoczynały w klasach pierwszych sześcio- i siedmiolatki), czyli obecnie w klasach ósmych jest dużo więcej dzieci, niż będzie za rok. W związku z tym gdy dojdzie do rekrutacji, pewnie pojawią się kolejne problemy.  

To, czego mi brakuje, to materiały w języku ukraińskim, które tak naprawdę nauczyciele wieczorami, nocami muszą tworzyć sami. Byliśmy przeszkoleni i przygotowani do tego, jak włączyć dzieci z Ukrainy w zespoły klasowe, jak pracować z uczniami z doświadczeniem uchodźstwa. Teraz jesteśmy na etapie, kiedy potrzeba już konkretnych rzeczy. Fajnie by było, gdyby materiały podobne do tych przygotowanych przez Ekspertów Szkoły Edukacji, były do wszystkich przedmiotów; żeby ktoś odciążyć troszkę nauczycieli, bo pracy w szkole wynikającej z nowej sytuacji jest teraz dużo więcej. Wyszukiwanie wszystkiego, porównywanie podstaw programowych jest bardzo pracochłonne i trudne. Do niedawna do dyspozycji nauczycieli była ukraińska podstawa programowa jedynie w języku ukraińskim. Tutaj nauczyciele są zostawieni sami sobie. 

Jeśli chodzi o dzieci – i te, które przybyły, i te od zawsze uczące się w polskich szkołach – ogromną potrzebą są psycholodzy, pedagodzy. Obecnie, gdy mówimy o szkołach, są to śladowe etaty. Na kilkuset uczniów przypada jeden psycholog. A tutaj problemów jest cała masa i być może będzie ich więcej. Wszystkie dzieci z Ukrainy powinny być objęte opieką nie taką na papierze, tylko taką realną, gdzie mogłyby rozmawiać wtedy, kiedy potrzebują, a nie wtedy, kiedy się dostaną, kiedy będzie ich kolejka. Jako społeczeństwo ad hoc zaczęliśmy działać, otwierać serca. Wszystko super, ale teraz jest czas, żeby zacząć myśleć nad tym, co dalej. Nie wiem, czy nie lepszą metodą było umieszczenie wszystkich dzieci z Ukrainy na początku w oddziałach przygotowawczych tak, żeby zaczęły edukację w polskich szkołach z pewnym poziomem porozumiewania się w języku polskim. Ale tego już nie odwrócimy, więc nie ma o czym mówić. Wszyscy działali trochę po omacku, każdy chciał jak najlepiej. Problemy być może dopiero będą się mnożyć. Należy pomyśleć o rozwiązaniach długoterminowych, ale to już na szczeblu ministerialnym. Z całego serca marzę o tym, aby wojna zakończyła się jak najszybciej. Niestety wiele miast w Ukrainie jest doszczętnie zniszczonych, więc ich odbudowa potrwa co najmniej kilka lat, a dzieci z Ukrainy również przez te kilka lat będą naszymi uczniami.