Po raz pierwszy do pomocy na dworcu stawiłam się w trzecim tygodniu trwania wojny. Właściwie nie do końca rozumiem motyw tej decyzji. Być może próbuję walczyć z niezaprzeczalnie przyjemnym “nieczuciem” ogarniającym moją głowę chronicznie od jakiegoś czasu. Być może wcale nie potrzebuję znać powodu.
Jak wygląda dworcowa służba?
Moja największa wolontariacka aktywność przypadła na końcowy tydzień marca oraz na kwiecień.
Na dworcu jestem zwykle raz w tygodniu, przez sześć godzin, dokładnie tyle, ile trwa preferowana zmiana. Stacjonuję w punkcie harcerskim (choć sama nigdy harcerką nie byłam), odpowiedzialnym za wydawanie jedzenia uciekającym. Często są to ludzie, którzy po długiej podróży… wsiadają w kolejny pociąg i zmierzają jeszcze dalej. Zdarzają się też oczywiście osoby, które zwyczajnie chcą w Krakowie zostać. Tutaj znaleźć schronienie, pracę. Tutaj zamieszkać i żyć.
Moje zadania jako wolontariuszki to przygotowywanie kanapek, kawy i herbaty, dokładanie “na wydawkę” słodyczy, wody i innych produktów spożywczych, które aktualnie są w magazynie. Realnym wydawaniem żywności zajmują się jednak osoby mówiące płynnie w języku ukraińskim, to właśnie dzięki nim wiadomo dokładnie, czego przybyłe osoby potrzebują.
Zdarza się też oczywiście, że pomoc przybiera formę odprowadzania osób, często całych rodzin na odpowiedni peron, z którego wsiądą w pociąg i wyruszą w dalszą drogę. Wtedy takie osoby, których pociąg odjeżdża za kilka minut, dostają siatki z jedzeniem na drogę, zupełnie bez kolejki.
Kto może zostać wolontariuszką_em?
W dalszym ciągu, jedynym wymogiem co do uczestnictwa w wolontariacie, jest chęć pomocy. Aby zarejestrować się na konkretne godziny zmiany należy wypełnić formularz zgłoszeniowy w sprawie służby na dworcu .
Wszystkie zainteresowane osoby są nieustająco mile widziane!
Aktualnie, dworcowy punkt z wydawaniem jedzenia działa w godzinach od 8-22, wcześniej było to od 6-22, a jeszcze w marcu funkcjonował całodobowo.
Co czuje wolontariuszka?
Choć rozmawiałam na wolontariacie z różnymi osobami, to na pewno nie o tym, jak się czują. Być może to błąd, że nie poruszamy takich tematów, ale odnoszę wrażenie, że niekoniecznie ktokolwiek chce o tym mówić publicznie. Dlatego będę odnosić się tutaj konkretnie do własnego doświadczenia.
Na początku nie czułam w związku z wojną zupełnie nic. To stan, w którym rzeczywistość jest tak abstrakcyjna i nie do uwierzenia, że podświadomie odpychasz od siebie myśli o ludzkim cierpieniu. Głowa zapada w błogi sen, który bez emocji pozwala działać. To znieczulicy zawdzięczam, że fizycznie zaczęłam się angażować.
Później był czas, kiedy wolontariuszek_szy oraz jedzenia do wydania było bardzo mało. Wtedy coś pękło.
Nagle zaczęłam czuć. Wszystko. Te emocje, które powinny pojawiać się stopniowo, uderzyły mnie na raz. Żal i bezsilność.
Teraz, stopniowo, znów odpływam w nieczucie.
Wiktoria Buczek – gdyby miała jednym słowem opisać kim jest, powiedziałaby: artystką. Pasjonuje się sztuką, w jej najszerszym rozumieniu, a wyodrębniając dziedziny szczególnie jej bliskie, należy wspomnieć rękodzieło, taniec i pisanie – z których to ostatnie, wychodzi jej najlepiej. Znajdziecie Wikę w kawiarenkach, gdzie pogrąża się w magicznej latte i niezwykłych rozmowach. Znajdziecie ją na trasie pociągu, którym jeździ, by odwiedzić ukochaną.