Chopin gdyby jeszcze żył, grałby jazz – rozmowa z Andrzejem Jagodzińskim

Już 5 sierpnia na zamku w Janowcu nad Wisłą z towarzyszeniem swojego kwartetu wystąpi z Pierwszą Damą Polskiego Jazzu, Ewą Bem. Legenda polskiego jazzu, Andrzej Jagodziński w rozmowie z Maksem Wieczorskim opowiada o współpracy z diwą, korespondencji jazzu z muzyką klasyczną i samym janowieckim koncercie w ramach Jazznowiec Festival.

Współpracuje Pan z Ewą Bem od 1987 roku. Jak to się zaczęło?

Środowisko jazzowe nie jest zbyt duże i raczej wszyscy się znają. Wówczas, w latach osiemdziesiątych, było dodatkowo takie miejsce, zwane Klubem Stodoła. To była prawdziwa Mekka jazzmanów. Odbywały się tam jamy. Spotykali się muzycy. Tam następowały te najwcześniejsze spotkania z Ewą. Bliżej poznaliśmy się w zespole Old Timers, który był czołową grupą polskiego jazzu tradycyjnego. Ewa śpiewała z nim od czasu do czasu, a ja tam grałem. Oprócz tego, Ewa Bem występowała też w duecie z pianistą. Kiedy jej akompaniator nie mógł dalej z nią współpracować, Ewa zaproponowała mi, żebym występował z nią.

Potem wspólnie występowali Państwo w latach dziewięćdziesiątych i na początku dwutysięcznych.

Nasza współpraca dosyć mocno się rozwinęła. Robiliśmy nowe programy, nagrywaliśmy płyty. To był dla naszej dwójki bardzo intensywny czas. Jeździliśmy nawet za granicę.

W trasie z Ewą Bem współpracuje się inaczej niż na co dzień?

Raczej nie. Zachowuje się całkowicie normalnie. Zresztą każde z nas wielokrotnie bywało w trasach. I Ewa i ja przyzwyczajeni byliśmy więc do tego formatu pracy. Trzeba też podkreślić, że te trasy nie ciągnęły się tygodniami. To był jeden, góra dwa, dni koncertowe. Czasem nawet wracaliśmy wieczorem do domu.

Tym razem jednak występujecie razem z Pana kwartetem, który współtworzy Pan od lat z Robertem Majewskim, Adamem Cegielskim i Czesławem Bartkowskim. Jak skompletował Pan ten skład?

Fundamentem tego kwartetu jest trio, które istnieje od 1994 roku. Zostało powołane do nagrania płyty „Chopin”. Od tamtego czasu współpracujemy, gramy, ćwiczymy i produkujemy w tym samym składzie. Nagraliśmy bardzo wiele materiałów – począwszy od wspomnianego „Chopina” przez choćby dwa kolejne albumy chopinowskie. Graliśmy z orkiestrami symfonicznymi i kameralnymi. Można właściwie powiedzieć, że przez cały ten okres kolaborowaliśmy z klasyką. Balansowaliśmy na pograniczy jazzu i muzyki poważnej.

No właśnie – te inspiracje są widoczne. Oprócz Chopina był przecież Bach. Czy istnieje przenikalność między klasyką a jazzem?

Jazz i klasyka są najbardziej wartościowymi nurtami. Gram jazz, ale od zawsze miałem skłonności klasyczne. Jestem wykształcony muzycznie. Grałem w orkiestrach symfonicznych. Jestem dyplomowanym waltornistą. Staram się więc połączyć te dwa nurty, bo dobrze je znam.

Jak tworzyć taką muzykę na pograniczu nurtów?

Najważniejsze jest to, żeby nowa, połączona muzyka nie sprawiała trudności w słuchaniu ani dla klasyków, ani dla fanów jazzu. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych zaczynaliśmy naszą pracę nad tym projektem, te dwa muzyczne światy były od siebie oddalone. Muzycy klasyczni wielokrotnie nie doceniali jazzu. Większość jazzmanów z kolei – mająca przecież często wykształcenie klasyczne – porzucała klasykę na rzecz jazzu. Ja nie chciałem tego porzucać i stąd ta ścieżka po środku.

W każdej melodii jest jazzowy potencjał?

Każdy temat klasyczny można zagrać w sposób jazzowy. Nie zawsze to jednak ma sens. Mógłbym powiedzieć, że głównym punktem doświadczeń klasyczno-jazzowych jest swoista koherencja. Tak jak mówię, i klasyk i jazzman musi rozpoznać swoją muzykę. Nie mam też jednak wątpliwości, że Chopin gdyby żył, grałby jazz. Tak jak zresztą wielu innych kompozytorów, którzy żyli jeszcze przed zawitaniem jazzu do naszej muzycznej kultury.

W klasykach drzemała dusza jazzmanów?

Oczywiście. Popatrzmy na Bacha – albo nawet zacznijmy od samego początku, od prehistorii. Sensem muzyki zawsze była improwizacja. Nie zapisywano przecież nut, a na pewno nie robiono tego powszechnie. Za czasów Bacha natomiast improwizowano fugi. Ci, którzy znają się trochę na tym, wiedzą, jak ogromna jest to sztuka. Bach oraz jemu współcześni tę umiejętność posiadali. Kadencje w koncertach od czasów klasycznych – Mozarta, Chopina – były improwizowane. Artysta pokazywał swoje umiejętności. Dopiero w połowie XIX wieku ta umiejętność odeszła na drugi plan. Później powróciła jednak z ogromną siłą razem z narodzinami jazzu. Pojawiła się w każdej kulturze muzycznej, na całym świecie. Ludzie tęsknią za takim sposobem wyrażania swoich uczuć i emocji.

Sądzi Pan, że w fenomenie jazzu zawarta jest ta wolność?

Tak. Wolność improwizacji i wolność interpretacji.

Chyba też, patrząc na celowość muzyki, jazz jest najbliżej jej sensu. Muzyka w filozoficznym, można rzec, sensie, jest po to właśnie, żeby wyrazić siebie w momencie przeżywania emocji – niekoniecznie spisując i powielając.

Oczywiście – jazz daje do tego największe możliwości. Muzycy inspirują się nawzajem. Ta muzyka za każdym razem jest inna, bo jest odzwierciedleniem tego, jakie są okoliczności występu, jaka jest publiczność. To wszystko jest interakcyjne. Jazz daje możliwość wyrażania uczuć za każdym razem w inny sposób.

Czyli, co warto podkreślić, każdy występ jazzowy to swoisty performance. Nie da się go powtórzyć.

Dokładnie, jest to jedyne w swoim rodzaju, w przeciwieństwie do klasyki. Chociaż klasyka ma swoje ogromne plusy.

Zauważył Pan, że jazz znów staje się coraz popularniejszy?

Jestem w tym środowisku od dawna i myślę, ze sytuacja jest cały czas podobna. To się łączy ze sprawami polityczno-gospodarczymi. Zależy choćby od tego, czy mamy więcej czy mniej klubów. Może jakieś minimalne ruchy dzieją się w tym zakresie, ale ja tego nie odczuwam.

Domyślam się więc, że środowisko polskiego jazzu nie ma się najlepiej. Jakie są jego główne problemy?

Są duże problemy ekonomiczne. Festiwale upadają. Nieraz odwoływane są koncerty. Modne zrobiło się powiedzenie, „sponsor się wycofał”. Nie ma też w Polsce mecenasów typowo sprzyjających wysokiej kulturze. Trochę czasu upłynie zanim to się zmieni. Środowisko sponsorów też dojrzewa – zaczyna rozumieć, że nie chodzi tylko o uszczuplenie portfela, ale o jakiś wyższy cel.

Można powiedzieć, że komercja jest największym wrogiem polskiej sceny jazzowej?

Z pewnością. Nie ma co ukrywać – muzyka komercyjna, popularna, jest bardziej znana. Chociaż nie jest to przecież muzyka zaawansowana. Większość ludzi nie ma jednak wykształcenia muzycznego. Co więcej, nic w tym zakresie się nie poprawia. Polska edukacja minimalnie tylko przykłada wagę do muzyki. W przeciwieństwie choćby do Niemiec. Tam jest to pełnoprawny przedmiot. Tak samo ważny jak matematyka.

Mówi się przecież, że muzyka to też jedna z nauk ścisłych.

Coś może w tym być. W Niemczech jednak przynosi to efekty. Nawet w najmniejszych miejscowościach są orkiestry symfoniczne. Na Boże Narodzenie wystawia się opery Wagnera, a na Nowy Rok koncerty takie jak w Filharmonii Wiedeńskiej. Cieszy się to ogromnym zainteresowaniem, a przecież opera Wagnera trwa 5 godzin. Trudno to porównywać z Polską.

Jaka jest więc przyszłość jazzu?

Pozycja jazzu nie zmieni się, tak jak nie zmienia się od kilkudziesięciu lat. Można mówić tylko o zmianach stylistycznych – choćby współpracy z klasykami. Po naszym „Chopinie” nastąpiła lawina podobnych programów. Kolejny nurt to całkowita improwizacja. W to także coraz częściej się idzie.

Wracając już do koncertu z 5 sierpnia. Miał Pan wcześniej okazję występować na zamku w Janowcu?

Tak.

I jaka panuje tam atmosfera?

Wielokrotnie doświadczałem tego, że w małych miejscowościach drzemie wielki potencjał. Są słuchacze, jest zainteresowanie. Tym ludziom trzeba tylko dostarczyć trochę wyższą kulturę niż tę, z którą mają do czynienia jadąc samochodem czy będąc w sklepie. W Janowcu jest dokładnie tak samo. Jest sporo wczasowiczów z Janowca czy Kazimierza, ale jest też szeroka publiczność miejscowa, która z uwagą słucha nawet trudnych melodii.

Co zagracie Państwo na tegorocznym Jazznowiec Festival?

Ewa Bem, jak zresztą i ja, ma skłonność do muzyki polskiej. Będą to więc polskie piosenki z wyższej półki – tworzone przez jazzmanów i kompozytorów przez kilkadziesiąt ostatnich lat. Nie zabraknie też jej własnych hitów, które zapewne publiczność będzie pamiętać.

Więcej szczegółów o tegorocznej edycji Jazznowiec Festival
Rozmowa z Ewą Bem