”Demakijaż był narzędziem zmiany społecznej” – rozmowa z Jolantą Prochowicz

Już jutro, 26 października, rozpocznie się Demakijaż: Festiwal Sztuki Kobiet. To już siódma edycja tego wydarzenia, a Ulica Krótka objęła ją swoim matronatem. W tegorocznym programie znalazły się filmy pełnometrażowe, bloki krótkich metraży, warsztaty, wystawa, koncerty, spotkania autorskie i wiele innych wydarzeń. Więcej szczegółów znajdziecie tutaj. W rozmowie z Maksem Wieczorskim, Jolanta Prochowicz, współorganizatorka i współpomysłodawczyni Festiwalu opowiada o początkach Demakijażu, tegorocznym programie i potrzebie na wydarzenia zaangażowane społecznie.

Jak powstał Demakijaż?

Festiwal narodził się w 2016 roku. Pracowałam wtedy z Joanną Bednarczyk ze Stowarzyszenia Homo Faber. Dużo rozmawiałyśmy o kinie i doszłyśmy do wniosku, że to, co dzieje się w kinematografii światowej, nie ma odzwierciedlenia w konkursowych selekcjach wielkich festiwali i repertuarach kin. Zdecydowałyśmy, że zrobimy własny festiwal. Miałyśmy wtedy po dwadzieścia pięć lat. To było nasze młodzieńcze marzenie.

Ale obie współpracowałyście wcześniej przy organizacji wydarzeń.

Przez kilka edycji pracowałam przy Festiwalu Dwa Brzegi, Asia z kolei przy Letniej Akademii Filmowej. Znałyśmy więc tę festiwalową kuchnię. Miałyśmy pewne podstawy – wiedziałyśmy, jak rozmawiać z dystrybutorami; gdzie szukać filmów, także tych z zagranicy. Głównym problemem był dla nas brak pieniędzy. Miałyśmy jasny plan, więc postanowiłyśmy ubiegać się o dofinansowanie w różnych programach. Oczywiście nic nie dostałyśmy. Pierwszy Demakijaż odbył się dzięki zrzutce. I nie oszukujmy się – dołożyli się przede wszystkim znajomi i rodzina. Nie były to duże fundusze.

Jak udało Wam się zorganizować ten pierwszy Festiwal?

O dziwo, mimo tak małego budżetu, Demakijaż się odbył. I co było jeszcze bardziej zaskakujące, przyciągnął całkiem sporą publiczność. Było bardzo duże ryzyko spektakularnej klęski naszego pomysłu. Tak się jednak nie stało. Wokół wydarzenia wytworzyła się społeczność. Tak zrobiłyśmy sześć edycji, przy każdej z nich modyfikując kolejne elementy. Do Festiwalu doszedł choćby konkurs na debiut, „Let’s start the revolution”. Poszerzyła nam się ekipa. Powstała Fundacja Camera Femina. Ostatnio doszłyśmy też z Asią do wniosku, że udało nam się coś zmienić w mieście.

Co masz na myśli?

2016 rok był przed #metoo; przed dużymi festiwalami feministycznymi, które obecnie są organizowane w całej Europie. Istniał jeszcze (także w nas) lęk przed używaniem słowa „feminizm”. Bałyśmy się, że nikt nie przyjdzie na takie wydarzenie. Że to, co proponujemy, jest zbyt kontrowersyjne. Spotykałyśmy się z różnymi reakcjami – często głupimi i wynikającymi z niewiedzy i niezrozumienia. Ludzie pytali nas, czy na festiwal kina kobiet mogą przychodzić mężczyźni. Komentowali: „a kiedy zrobicie festiwal kina mężczyzn?”. To było okropne.

To uległo zmianie?

Naprawdę mam poczucie, że w przestrzeni miasta zaszła bardzo duża zmiana. Mam wrażenie, że teraz rzeczy, które robimy jako Camera Femina – Festiwal Queerowy, Festiwal Sztuki Kobiet, są wspierane przez miasto, mieszkanki i mieszkańców. Czujemy się autorkami innego myślenia o wydarzeniach kulturalnych. Pokazałyśmy, że eventy mogą być społecznie zaangażowane. A nawet, że powinny. Bo budzenie do dyskusji o wartościach jest funkcją sztuki. Pojmowanie jej jako służącej wyłącznie estetyce i wzniosłości przebrzmiało.

Czyli masz wrażenie, że takie wydarzenie było po prostu potrzebne miastu?

Tak to odczytuję. Sądzę, że byłyśmy jakimś oddechem. Przyszły dziewczyny i powiedziały: „kino jest dla nas narzędziem zmiany społecznej. Chcemy dyskutować o prawach kobiet, oglądając dobre filmy, zrobione często przez kobiety”. Potrzebna też była, jak myślę, jakaś świeżość w tematach. Udało nam się wprowadzić pewne kwestie na główną arenę dyskusji.

Sukces Demakijażu jest też chyba w tym, że jest to festiwal interdyscyplinarny.

Dookoła projekcji odbywają się spotkania, wystawy, koncerty, rozmowy o filmie, prozie i poezji, warsztaty kreatywne i dyskusyjne. Zależy nam na tym, żeby oprócz oglądania filmów można było o nich porozmawiać. To wynika z naszej idei. Kino jako narzędzie zmiany daje tematy do rozmów. Dlatego też staramy się nie budować barier między widzem, widzką a gośćmi, których zapraszamy.

Tegoroczna edycja wydaje się być jeszcze bardziej interdyscyplinarna niż poprzednie. Na otwarcie zamiast filmu zaprezentujecie spektakl otwarcia.

Dokładnie. Spektaklem otwarcia jest „Powiem i zobaczę, co się stanie” teatru TERAZ POLIŻ. Oprócz tego mamy trzy spotkania autorskie, wystawę, warsztaty. I oczywiście konkurs „Let’s start the revolution”. Jego kuratorką jest Weronika Modrzejewska-Rubin, która wykonała kolosalna pracę, bo do tej selekcji przychodzi nam około 1500 filmów, z których wybrać musimy zaledwie 50. Weronika musi je wszystkie obejrzeć i dokładnie przeanalizować.

Ile trwały przygotowania do Demakijażu?

Trudno to ubrać w ramy czasowe, bo Festiwalem żyjemy przez cały rok – oglądając, jeżdżąc po innych festiwalach i tak dalej. Dużo filmów podpowiadają nam ludzie. Z kolei reżyserki, które już u nas gościły, polecają innym twórczyniom nasz Festiwal. Nie jest to praca od ósmej do szesnastej. To jest wciąż z tyłu naszych głów.

Jak opracowywaliście program?

Program odzwierciedla różnorodność zainteresowań osób członkowskich naszego zespołu. Simona Kasprowicz dba o obecność tematów queerowych na Festiwalu. Bartek Wójcik zajmuje się kwestiami kolonializmu i postkolonializmu. Mamy szczęście pracować w grupie, która wspaniale się uzupełnia. Patrząc na program, który opublikowaliśmy niedawno, pomyślałam, że – choć społecznie mamy problem z docenianiem pracy innych – mam w sobie dużo wdzięczności do moich koleżanek i kolegów.

Sporo filmów prezentowanych jest przy współpracy z Hairouna Film Festival z Saint Vincent. Jaka jest tego geneza?

Hairouna to siostrzany do naszego festiwal, z którym współpracujemy już od trzech edycji. Dzięki tej współpracy pokazujemy karaibskie głosy, które w Europie są słabo słyszalne. To świetna okazja, żeby zobaczyć perspektywy kobiet z innej części Ziemi. Prezentowanie doświadczenia kobiecości – nie tylko tej bliskiej nam, europocentrycznej – od początku było hasłem Demakijażu. Pamiętam manifest Demakijażu, który stworzyłyśmy z Joanną podczas pierwszej edycji. Pisałyśmy tam: „Po co definiować kobiecość, skoro można po prostu pokazać kobiety? Grube, chude, smutne, wesołe, z makijażem i bez, na szpilkach i w trampkach, w hidżabie i w bikini. Dokładnie takie, jakie spotykacie na co dzień i takie, których nie mixxxście okazji jeszcze poznać”.

W tegorocznym programie portrety kobiet są naprawdę zróżnicowane. Jest polska „Simona”, francuska „Mała mama”, ukraińskie „Klondike”…

„Klondike” to w tym zestawieniu wyjątkowy obraz – film zamknięcia Demakijażu i oficjalna kandydatka Ukrainy do Oscara. Projekcję poprzedzi spotkanie z Hałyną Kruk, ukraińską poetką. Hałyna mieszka we Lwowie, tam też wykłada literaturę światową na Uniwersytecie Lwowskim. W kontekście wojny, a bliżej bombardowań Lwowa, jej poezja ma bardzo ważny i mocny wydźwięk. A sama obecność Ukrainy na Festiwalu jest dla nas oczywista. W końcu hasłem przewodnim tegorocznej edycji jest „Troska”.  

No właśnie – skąd takie hasło?

To próba stworzenia nowego języka, który odpowiadałby na kryzysy, jakimi bywamy przytłoczeni. Wojna w Ukrainie, kryzys klimatyczny czy to, co dzieje się w polityce, przerasta wielu z nas. Jestem filozofką, więc o tych zagadnieniach myślę też od strony filozoficznej. Zamiast nieograniczonego wzrostu, indywidualizmu, egocentryzmu, powinniśmy zaproponować myślenie solidarnościowe skierowane na wspólnotę, którą możemy tworzyć. Tworzyć właśnie na podstawach wzajemnej troski. Na Demakijażu, chcąc stworzyć pewnego rodzaju wspólnotę, wypieramy dyskurs rywalizacji. Bo to, co jest najbardziej toksyczne i zgubne we współczesnej kulturze, to jest właśnie wszechobecna rywalizacja. Demakijaż nie będzie i nigdy nie stawał do żadnego wyścigu. Nigdy nie wprowadziłyśmy opłat za udział, nie chcemy zbytnio się rozrastać. Skupiamy się na tym, co chcemy opowiedzieć; na wizji świata, którą chcemy przedstawić. Język troski jest czymś, co feministyczne badaczki opracowały już jakiś czas temu. My chcemy pokazać jego działanie w kulturze.

Myślę o cechach Demakijażu. Takich trzech najważniejszych, które mógłbym wskazać. Na pewno jest otwarty…

Staramy się, żeby był jak najbardziej inkluzywny. Jak już mówiłam, nie biletujemy wejść. Rozumiemy, że bariera ekonomiczna może być przeszkodą do uczestniczenia w Festiwalu. Dzięki temu mamy też bardzo różnorodną publiczność – spotykają się u nas osoby, które bez Demakijażu zapewne nigdy by się nie spotkały.

Ponadto debaty są tłumaczone na Polski Język Migowy. Jeden film – „Because of my body” – pokażemy z audiodeskrypcją. Staramy się nie tworzyć kolejnych ograniczeń dostępności, bo we współczesnym świecie i tak jest ich sporo.

Kolejna cecha – ekologiczny.

Tak, choć nie uprawiamy greenwashingu. Nie zależy nam na tym, żeby zdobyć odznakę „eco-friendly”. Chcemy jednak zminimalizować nasz udział w niszczeniu otaczającego nas świata. Nie drukujemy ulotek, nie mamy gadżetów i nie zużywamy praktycznie papieru. Dodajemy coś do dyskusji bez zaśmiecania środowiska. W tym roku prezentujemy wspomniany już film „Simona” o polskiej biolożce, Simonie Kossak. Tego samego dnia odbędzie się premiera książki Selji Ahave, „Kobieta, która kochała owady”. Na marginesie powiem, że to wielka radość gościć autorkę na Demakijażu w weekend premierowy jej książki.

I trzecia rzecz. Opowiadacie o problemach, ważnych kwestiach.

To festiwal na pewno dobrze przemyślany pod względem ideowym. Zgodziłyśmy się z Joanną w kwestii tego, jakiej zmiany chcemy. Mówiłam już o tym, ale to, co wniósł Demakijaż w przestrzeń Lublina, to pokazanie, że sztuka może być polem do dialogu. Teraz nie jest to kontrowersyjna teza, ale jeszcze siedem lat temu była. Film polega na niezapośredniczonym współodczuwaniu. Możemy przecież wczuć się w bohaterkę. Zobaczyć i zrozumieć jej punkt widzenia. Chcemy kina, które pokazuje problemy i potrzeby przemian. Bo kultura jest katalizatorem reform. W 2016 roku kontrowersyjnym tematem był feminizm, dziś feminizm wszedł do narracji mainstreamowych. Zmiany zachodzą – spójrzmy na statystyki pokazujące, ile osób jest za zmianą prawa aborcyjnego, za małżeństwami osób LGBTQ+. Za tym stoi gigantyczna i wieloletnia praca organizacji pozarządowych. A one, tak jak my, działały także przez kulturę.