”Opinie to nie są fakty” – rozmowa z Kają Klimek

Kaja Klimek

Krytyczka i edukatorka filmowa i popkulturowa, wykładowczyni. Współpracująca ze Stowarzyszeniem Nowe Horyzonty, Uniwersytetem Warszawskim, SWPS-em. Autorka programu „Seriaale” w TVN Fabuła, „Warsztat filmowy” w Red Carpet TV. Stała bywalczyni polskich festiwali filmowych, prowadząca spotkania i panele dyskusyjne. Od niedawna o filmie opowiada w „Dzień Dobry TVN”. Na 13. FKA prowadząca dyskusji „Klapki na oczach. Promocja w branży filmowej” i „Trendy w treściach. Jak trafić w gusta widowni”.

***

Krytyk filmowy to…?

Ten, kto ma opinię na temat filmu i jest w stanie z niej zbudować jakąś opowieść. Ten, kto potrafi dyskutować o tym, jaki ma punkt widzenia. Ten, kto sam nie boi się krytyki, pamiętając też, że opinie to nie fakty. A za Tadeuszem Sobolewskim, nestorem polskiej krytyki filmowej, powiem, że dodatkowo krytyk powinien być wszystkożerny i nie zamykać się w żadnej niszy. Nie o każdej rzeczy musi mieć opinię, ale pewna orientacja w kulturze jest niezbędna w tym zawodzie. Krytyk musi być otwarty – zarówno na kino, jak i na świat. Nie może zamykać się na jakieś gatunki czy twórców.

A Ty identyfikujesz się jako krytyczka filmowa?

Dawniej tego nie robiłam. Wymyśliłam sobie sformułowanie „publicystka popkulturowa” i trzymałam się go jako wytrychu, który ściągał ze mnie odpowiedzialność krytyczki filmowej. Bo kiedyś wydawało mi się, że jest to zawód, który ma jakąś społeczną odpowiedzialność, wielką doniosłość.

To uległo zmianie?

Dzisiaj widzę, jak wiele osób określa się mianem krytyków. Doszłam więc do wniosku, że może ja, zajmując się tym, czym się zajmuję, też mam prawo się tak nazywać. Zmieniłam więc podejście. Obecnie przedstawiam się jako krytyczka i edukatorka filmowa i popkulturalna.

Z tego, co mówisz, wynika, że nie każdy może być krytykiem filmowym.

Na pewno każdy ma i może mieć opinię na temat filmu. Możliwość komunikowania swoich spostrzeżeń jest obecnie bardzo szeroka – weźmy choćby forum Filmwebu. Tam naprawdę istnieje pluralizm opinii i to też jest ważne. Nie trzeba już pracować w redakcji, żeby tworzyć treści. Każdy może więc spróbować. Jednak to, czy zostanie krytykiem, zależy już od wielu czynników. Przede wszystkim weryfikują to odbiorcy. Jeśli ktoś chce znać twoją opinię, to chyba już jesteś trochę krytykiem.

Wspomniałaś o forum Filmwebu. Istnieje cała dyskusja na temat tego, że oceny widzów i krytyków mocno się od siebie różnią.

To jest faktycznie duży rozdźwięk. Trzeba jednak pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze rozjazd w opiniach istnieje także wśród samych krytyków. Weźmy choćby film „IO” Skolimowskiego. Jedni uznają, że nie da się go oglądać. Inni biorą go za arcydzieło. Od jednych na Filmwebie dostaje trzy gwiazdki, a od innych dziewięć. I to jest w pełni normalne.  

A ta druga kwestia?

Musimy pamiętać, że to nie jest też problem samego Filmwebu. Przecież jak wejdzie się na Rotten Tomatoes, widać dokładnie to samo. Istnieje też problem ocenowego trollingu. Przykładem jest „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy”, czyli serialowa adaptacja Tolkiena. A co ty na ten temat myślisz?

Wydaje mi się, że w temacie rozbieżności ocen ważna jest kwestia kompetencji filmowych, które też różnią widzów i krytyków.

Liczba obejrzanych filmów, wiedza filmoznawcza… Ale z drugiej strony jeśli film jest naprawdę dobry, to jest w stanie zadziałać na poziomie kompetencji podstawowych, jak i tych rozwiniętych. Popatrzmy choćby na produkcje, które zyskały miano kultowych. W ich przypadku te opinie są całkiem podobne.

Ale też istnieje różnica perspektyw w postrzeganiu filmu.

Przypomina mi się pewna historia. Na Festiwalu Młodzi i Film oglądałam „Piąte: nie odchodź” w reżyserii Katarzyny Jungowskiej, prywatnie córki Grażyny Szapołowskiej. To był rok 2014. Na ekranie Michalina Olszańska grała dziewczynę, o której duszę pojedynek toczyły anioły i demony. W jedną z ról wcielał się Daniel Olbrychski. Pojawiała się sama Grażyna Szapołowska. Widzę, że uniosłeś brwi, słysząc, jaki to film.

Brzmi przedziwnie.

Krytycy filmowi, którzy przyjeżdżali na Festiwal – w tym ja – pękali ze śmiechu. Gdy skończył się film, okazało się, że za nami siedziały starsze panie i bardzo młode dziewczyny z Koszalina. Widziałam, jakie emocje w nich wzbudził ten obraz. Niejednokrotnie były zapłakane. Coś w nich zostało poruszone.

My, jako krytycy, myślimy, że film jest po prostu dobry lub zły; że to nie ma żadnego przełożenia. Ilość obejrzanych filmów studzi emocje i uodparnia. Wyobraźmy sobie jednak sytuację, w której ktoś, kto chodzi do kina raz na jakiś czas, uznaje, że film, który obejrzał, zmienił jego życie. Potem wchodzi na Filmweb i widzi dwie czy trzy gwiazdki od krytyków. Nic więc dziwnego, że daje dziesięć, choćby w schemacie “jak śmieli dać tak mało”. To są rzeczywiście inne kategorie oceny. Z jednej strony – u krytyków – mamy przemyślenie, wiedzę, historię kina, chłód. Z drugiej – u widzów – morze emocji. Jest więc różnica perspektyw, ale to tylko dowód na to, że kino to coś niesamowicie żywego. Fajnie sobie o tym czasem przypomnieć i jednak nie zapominać, że jesteśmy widzami. I mamy emocje.

To też jednak powoduje nieporozumienia.

Opinie stają się współcześnie amunicją do kłótni. Do argumentów ad personam. Ale to też ma swoje źródło w tym, o czym mówiłam. Jeśli widz uważa jakiś film za przełomowy dla swojego życia, to czuje się personalnie urażony tym, że komuś mógł się nie spodobać. To z kolei rodzi agresję i niechęć. Zapominamy, że opinie nie są faktami. Mogą się różnić, można o nich dyskutować i mogą się też zmieniać. Nieraz miałam przecież sytuacje, w których film za pierwszym razem kompletnie do mnie nie dotarł, a za drugim okazał się być całkiem interesujący.

Przemek Glajzner w wywiadzie dla Krótkiej powiedział, że na Kamerze Akcji starają się rozszerzać definicję krytyki filmowej. Bo dzisiaj krytyk zajmuje się wieloma rzeczami, czego ty jesteś przykładem. Chociażby twoja obecność w Dzień Dobry TVN. Rola dziennikarza filmowego obecnie to popularyzacja filmu na wszystkie sposoby?

Jeśli chodzi o Dzień Dobry TVN to na pewno tak. Mogę przecież być tam o tej ósmej rano i mówić o „Chungking Express”, „Suspirii”, a obok wykładać totalnie mainstreamowe rzeczy i jeszcze polecić mój ulubiony komiks z niszowego wydawnictwa. Myślę, że jeśli mamy wyjść poza bańkę, w której jesteśmy – bo trzeba przyznać, że teraz jesteśmy w swoim kręgu – to właśnie tak. Współpracowałam z Filmwebem, Dwutygodnikiem, zajmuję się edukacją filmową przy Stowarzyszeniu Nowe Horyzonty, pracowałam z Docs Against Gravity, jeżdżę na festiwale, prowadzę rozmowy – ale wciąż mam wrażenie, że spotykam się z tymi samymi ludźmi. A sądzę, że moją główną powinnością jest to, by dzielić się tym z kimś, kto z kinem nie ma zupełnie nic wspólnego. I to jest wbrew pozorom nisza.

Bo bardzo mało jest krytyczek i krytyków, którzy wychodzą bezpośrednio do widzów, a nie do innych kinomanów. A Dzień Dobry TVN ogląda przekrój społeczeństwa.

No właśnie! Co więcej, kiedy zaproponowano mi tę pracę, powiedziano mi „wiesz, jeśli będziesz chciała mówić o „Człowieku z marmuru”, to mów tak, żeby panie w małych miejscowościach albo sobie o tym przypomniały, albo wiedziały, o co ci chodzi”. To może być niszowy temat, ale nie można go niszowo przedstawiać. Obawiałam się oczywiście, że będę mówić o czerwonych dywanach, gwiazdach i celebrytach. Ale tak się nie stało.

Kasia Czajka-Kominiarczuk na dzisiejszym panelu powiedziała, że chodzi też o to, żeby mówiąc o mainstreamie, mówić też o arthousie. Żeby ludzie, którzy obserwują cię dla popkultury, mogli dowiedzieć się o tym, że kino artystyczne w ogóle istnieje. Programy takie jak Dzień Dobry TVN to pole, gdzie jest to możliwe. Dzisiaj rano Marcin Prokop mówił mi na antenie o „The Skeleton Twins”, filmie pokazywanym kiedyś na American Film Festival. To totalny arthouse. Jakie to wspaniałe, że coś takiego mogło się wydarzyć w ogólnokrajowej telewizji. Bo zawsze chciałam to, co mam do powiedzenia o kinie, mówić do ludzi z nim niezwiązanych. Gdzie więc to robić, jak nie w śniadaniówce?