Znali się, choć nigdy nawet nie rozmawiali. Codziennie wychodzili w swoich grupach na papierosa podczas przerw, ale jeszcze nie zdarzyło się, aby choć pożyczyli sobie zapalniczkę. Wymieniali tylko spojrzenia i ciepłe uśmiechy. Taki ich niemy dialog. Na dzień dobry – uśmiech z prawego kącika warg. Na do widzenia – skinienie głowy. Poza nimi nikt tego nie widział. Tylko oni, ich własny język i przelotne rozmówki bez słów.
On i on.
Łukasz i Dominik.
Łuki i Dodo.
Łukasz na ostatnim roku dziennikarstwa w pełni poświęcał się pisaniu licencjatu. Praktyki odbębnił podczas wakacji, więc ze spokojną głową pisał, pisał i pisał. Wieczory spędzał na gorących randkach z plikiem w Wordzie oraz pięcioletnim laptopem, któremu wyraźnie szwankowała matryca. I radiem, bez przerwy grającym cicho w kącie.
Chłopak miał szczęście, że mógł pozwolić sobie na wynajem mieszkania. W ciągu trzech lat nasłuchał się dość historii o życiu w akademiku, żeby stwierdzić, że by sobie w nim nie dał rady. Nie ze względu na standard, a masowość. Mając lokum na wyłączność, mógł zagospodarować całą przestrzeń tylko pod siebie. Przede wszystkim miał ciszę. O ile sam jej chciał, bo bywały dni, kiedy nie potrafił wytrzymać bez żadnych dźwięków w pobliżu. Ale wtedy zwykł wychodzić na spacer. Szedł do parku na Zdrowiu, czasem jechał tramwajem do centrum i odwiedzał lumpeksy na Piotrkowskiej.
Najmniej bywał w Bibliotece. Jeśli już, to raczej wieczorami i z kumplami. Zamawiali piwo, narzekali, żartowali, ale głównie myśleli o nadchodzącym końcu studiów. Znaczna część towarzystwa Łukasza wybierała się dodatkowo na magisterkę, on za to wolał mieć już spokój. W końcu, gdyby nagle wzięło go na wznowienie codziennego tyrania, nikt nie mógłby zabronić mu wrócić na uczelnię. A tak, planował poszukać pracy w zawodzie. Wprawdzie jeszcze nie wiedział gdzie i od czego zacznie, ale miał przecież czas. Prawda?
– Przyjedziesz do domu po obronie? – Mama Łukasza pytała go o to kilka razy w tygodniu.
– Tak, mamuś, przyjadę. – Odpowiedź zawsze była taka sama. Tydzień, dwa, może cały miesiąc. To, ile Łukasz chciał spędzić w rodzinnych stronach, w Podkowie Leśnej, odraczał do ostatniej chwili. Najwyżej będzie przedłużał pobyt do momentu znalezienia pracy.
– Zjadłeś gołąbki?
– Zjadłem, mamuś.
– A nalewkę wypiłeś?
– Nie, mamuś, nie wypiłem. Nie było okazji. – Łukasz uśmiechnął się do siebie w lustrze. Przełączył rozmowę z matką na tryb głośnomówiący, żeby swobodnie dokończyć golenie.
– Jak się obronisz, to wypij.
– Dobrze, mamuś.
– To już ci nie przeszkadzam, co? Pewnie idziesz na zajęcia.
– No. Zadzwonię wieczorem. – Chłopak puścił całusa nad komórką, aby po drugiej stronie połączenia dało się usłyszeć cmoknięcie. Potem ekran telefonu wygasł.
Łukasz zamknął za sobą mieszkanie. Dwa razy wbiegał jeszcze po schodach, aby upewnić się, że na pewno dobrze to zrobił. Ostatnie dwa tygodnie i obrona. W drodze na tramwaj zapalił papierosa. Nawet jak na nadchodzące lato, poranek o siódmej był dość chłodny. Łukasz podziękował sobie w duchu, że przed wyjściem zarzucił na ramiona cienką kurtkę przeciwdeszczową. Choć nie zapowiadało się na ulewę, przynajmniej dawała mu nieco ciepła.
Zgodnie ze zwyczajem, pod wydziałem stawił się na pół godziny przed zajęciami. Część studentów ospale wchodziła do budynku Filologa po przemierzeniu długiego chodnika, ciągnącego się od przystanku aż do głównych drzwi. Łukasz za to przysiadł na murku koło fontanny. Woda szumiała mu przyjemnie nad uchem, idealnie zgrywając się z nieśmiałymi krokami kolejnych studentów.
– Masz może ognia?
Łukasz podniósł wzrok znad wyświetlonego w telefonie artykułu. Kojarzył tę twarz. Ba, znał ją doskonale, ale nigdy nie słyszał przypisanego do niej głosu. Sięgnął do kieszeni i podał stojącemu przed nim chłopakowi metalową zapalniczkę. Starą, ojcowską.
– Dominik. – Uścisnęli sobie dłonie i Łukasz też zapalił.
– Łukasz. – Poznanie swoich imion było względnie nic nieznaczącą formalnością. Prędzej czy później nazwaliby się w głowach pseudonimami, byle nie myśleć o drugim per „ten chłopak” czy „ten w czarnych włosach z wydziału”. – Co studiujesz?
– Twórcze pisanie. Kończę drugi rok. – Dominik uśmiechnął się półgębkiem. W policzkach miał dołeczki, a całą twarz otaczały ciemne loki. Cały komplet, wraz z zielonymi oczami, wyjątkowo dobrze zgrywał się z brązowym swetrem i narzuconą na niego kangurką w przybrudzonej barwie khaki. – A ty? Albo czekaj, zgadnę. – Zgniótł końcówkę papierosa czubkiem buta. – Filologia hiszpańska?
– Dziennikarstwo. W tym semestrze obrona. – Łagodny uśmiech zatańczył na ustach Łukasza.
– Fajnie. O czym piszesz?
– Wizerunek radia w popkulturze. Cały temat jest trzy razy dłuższy, a mnie nie zawsze się chce mówić pełen. – Zaśmiali się.
– Dobra, spadam. – Dominik zerknął na ekran telefonu. Klepnął Łukasza w ramię i odszedł, aby po kilku krokach zniknąć między szkłem, cegłą i kamieniem. Wejście do budynku wydziału zawsze kojarzyło się Łukaszowi z zatapianiem się w odmętach jaskini bez końca. Taki design. Dla jednego bardziej, dla drugiego mniej korzystny.
Więc tak miała wyglądać ich pierwsza rozmowa. Łukasz uśmiechał się sam do siebie. Wyglądał przy tym pewnie nieco głupkowato, ale hej, wreszcie po dwóch latach zamienili kilka słów z Dominikiem. Był to w jakiś sposób sukces.
Wpadli na siebie jeszcze dwa razy podczas przerwy. Ale Dominik już nie podszedł po zapalniczkę, bo i po co, skoro mógł ją wziąć od któregoś ze swoich znajomych. W ramach krótkiej rozmowy spojrzeli na siebie, gdy Dominik wracał do budynku.
Łukasz, wracając do domu, nie mógł wyrzucić z głowy ich porannej rozmowy. Niby głupie, ale wryło mu się w pamięć i tam już zostało, sadowiąc się wygodnie pod sklepieniem czaszki.
Już po trzech dniach Dominik wyczaił, że dobrą okazją na zamienienie paru słów z Łukaszem jest pojawienie się nieco wcześniej przed uczelnią i udawanie – lub nie, bacząc na jego zapominalstwo – że zapomniał zapalniczki. Łukasz też w lot podłapał tę grę. Na tyle sprawnie, że w piątek siedział przed wydziałem i bawił się przygotowaną do zainicjowania rozmowy zapalniczką.
Ale Dominik nie przyszedł.
Łukasz jeszcze przed pierwszymi zajęciami obszedł wszystkie piętra budynku w poszukiwaniu jakiejkolwiek informacji. Bo może odwołano zajęcia i Dominik pojawi się godzinę później albo w ogóle skreślono mu cały dzień z planu. Wtedy – trudno. Porozmawiają w poniedziałek.
– Miałem podrzucić coś jednemu gościowi z twórczego pisania, ale nie widzę nikogo od nich – zagaił do Julii, koleżanki ze swojej grupy.
– Lol, przecież oni nie chodzą w piątki. – Łukasz uśmiechnął się krzywo. Zamiast latać po wydziale, mógł wybrać znacznie szybszą drogę i po prostu znaleźć plan zajęć w Internecie. – Nie wierzę, że o tym nie wiedziałeś. Ale trochę im zazdroszczę.
– No, akurat mi się nie obiło o uszy. Nie mam takich kontaktów, co ty.
Julia przewróciła oczami i zostawiła chłopaka przed budynkiem. Łukasz jeszcze parę chwil gapił się na zapalniczkę, obracając ją w palcach. Jego twarz błyskała w metalowej obudowie. Chcąc nie chcąc, było mu trochę przykro. Pogawędki z Dominikiem od początku tygodnia znacznie poprawiały mu nastrój. Nagły brak był więc jak złośliwa szpileczka od losu.
* * *
W poniedziałek to Dominik jako pierwszy przyszedł pod wydział. Dreptał w jedną i w drugą stronę po niskim murku, z rękami wciśniętymi do kieszeni. W uszach miał słuchawki. Więc kiedy Łukasz podszedł do niego, nie zauważył go w pierwszej chwili. Dopiero gdy złapał Dominika za ramię, uśmiechnęli się do siebie na powitanie.
– Zapalisz? – Łukasz uniósł zapalniczkę na wysokość wzroku chłopaka.
– Pewnie. – Zeskoczył z murka i wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów.
– Szlag.
– Co tam? – Dominik rzucił Łukaszowi nieco zdziwione spojrzenie.
– Nie wziąłem swoich, musiałem zostawić na parapecie w mieszkaniu.
– No to se weź ćmika, tej.
– Poznań? – Uniósł brwi z rozbawieniem, a Dominik zaśmiał się gardłowo.
– No. Ale mało gwary znam. Tylko co dziadkowie mówili. – Kolejny raz wymienili uśmiechy. Łukasz poczęstował się papierosem i w podzięce ustąpił pierwszeństwa do ognia.
– Chciałbyś może skoczyć na piwo? Wiem, że jest poniedziałek, ale równie dobrze w czwartek byś nie szedł, gdyby to miało znaczenie. Ja tam weekend zaczynam wcześniej.
– Pewnie. Nawet jeśli, to zdążę wytrzeźwieć do południa. – Łukasz puścił chłopakowi oczko. Czy poniedziałek, czy czwartek, czy może piątek, nie miało to większego znaczenia. Raczej starał się nie upijać.
– To zgarniamy się pod wydziałem?
Dominik rzucił resztkę papierosa do petunii – pustej donicy, do której wszyscy zgodnie wgniatali końcówki szlugów. Nie musiał czekać na potwierdzenie, bo to akurat było jasne. Machnięciem dłoni pożegnał Łukasza i wraz z całym tłumem wlał się do środka budynku. Łukasz został w resztkach tytoniowego dymu.
Co, do cholery, się z nim działo?
* * *
Pub Biblioteka miał wiele zalet, ale największą z nich niepodważalnie był półmrok. Dało się w nim ukryć właściwie wszystko. Skrępowanie, smutek, złość, obrzydzenie, a nawet radość, jeżeli ją ktoś akurat potrzebował przed innymi schować. Poza tym panował ogólny zaduch. O kiepsko oznaczone ustępy w podłodze szło się zabić, a wszechobecny dym papierosowy przytulał się ściśle do ubrań. Ale piwo było dobre. I tanie.
Możliwość przepuszczenia mimiki przez biblioteczny filtr przydała się Łukaszowi znacznie bardziej, niż myślał. Zresztą nie tylko jemu, bo Dominika też dopadło niewyjaśnione zakłopotanie. Rozmowa wyjątkowo się nie kleiła, języki wysychały mimo stałego podlewania ich alkoholem, a głoski złośliwie tańczyły na ustach, plącząc się między zęby. A im więcej piwa wypijali, tym gorzej było.
– Zamówię Ubera. Oddasz mi za którymś razem – oznajmił Łukasz, gdy dopalali papierosy na świeżym powietrzu, żeby nieco się ocucić przed powrotem. – Gdzie mieszkasz?
Dominik podniósł głowę znad torby, rozgrzebywanej najpewniej w poszukiwaniu kluczy.
– Na Retkinii, ale chyba zgubiłem brelok… – Dla Łukasza momentalnie wyklarowało się jedno rozwiązanie. Zawsze, gdy któreś z jego przyjaciół znajdowało się w podobnej potrzebie, udostępniał swoje mieszkanie na noc.
– Mam łóżko polowe. Jutro możemy razem poszukać kluczy przed zajęciami.
O ile decyzja o przenocowaniu Dominika została podjęta pod wpływem upitej głowy, o tyle szybko Łukasz o wszelkich wątpliwościach zapomniał. Skoro mógł pomóc, dlaczego miałby tego nie zrobić?
– Serio? – Dominik zmarszczył brwi jakby nieufnie.
– Pewnie.
– Matko, dzięki. Musiałem je zostawić na wydziale, bo jak wychodziłem rano, to na bank je miałem – usprawiedliwiał.
– Nie bój żaby. Chodź, zawijamy się. – Machnięciem ręki skierował Dominika do podstawionego chwilę wcześniej Ubera.
Do mieszkania Łukasza weszli kilka minut po drugiej. Koślawymi ruchami zdjęli z siebie kurtki i rzuciwszy je na ławę w przedpokoju, przeszli do głównej części. Łukasz dobrał się do szafy wnękowej, skąd – chwilę się męcząc – wywlókł stare łóżko polowe. Z pomocą Dominika rozłożył je i na koniec przyniósł koc wraz z poduszką.
– Toaleta na lewo, a w razie czego, to szklanki i woda są na wierzchu. – Dominik pokiwał głową. Poszedł się nieco ogarnąć do łazienki, choć bardziej ocucić, bo połączenie zmęczenia z alkoholem coraz mocniej mu się udzielało.
Przed trzecią mieszkanie opustoszało. Cisza zamiatała kurz pod meble, umykając tylko przed pojedynczymi, głośniejszymi westchnięciami chłopaków. Dominik leżał nieruchomo pod kocem. Wzrok utkwił w ledwie widocznej sylwetce Łukasza na łóżku. Nie miał jednak pojęcia, że ten również na niego patrzy.
– Śpisz? – wymamrotał nagle Łukasz, podpełzając do krawędzi materaca.
– A co? – rzucił w przestrzeń przed sobą Dominik.
– Nic. Tak tylko pytam…
– Aha.
Ponownie zamilkli, ale tym razem ze świadomością spojrzeń skierowanych ku sobie. Serce Łukasza przyspieszyło. Na policzki wystąpił mu gorąc i nie wiedzieć czemu – prawdopodobnie w przypływie pijackiego zawadiactwa – zapragnął znaleźć się bliżej Dominika. Wyciągnął niespiesznie rękę do przodu. Drżące opuszki palców wkrótce dotknęły skóry jego twarzy, potem wplotły się między ciemne pasma włosów. Dominik nic nie powiedział. Oddech miał krótki, płytki. Koc zsunął się na podłogę i już w kolejnej sekundzie Dominik siedział okrakiem na biodrach Łukasza. Żadnego protestu. Patrzyli na siebie, a ciepłe powietrze mieszało się z chłodem wlewającej się przez uchylone okno nocy.
Ich pierwsze pocałunki były niespieszne. Delikatne, bardzo zachowawcze. Zarówno Łukasz, jak i Dominik nie byli pewni, czy mogli sobie pozwolić na kolejne. Jakby robili coś złego. Ale obaj nabierali śmiałości, im dłużej twarz była przy twarzy, a dłonie dokładnie badały ciało pod koszulką. Spokój Dominika udzielił się Łukaszowi i dalej tylko wymieniali kolejne pocałunki. Ciało do ciała, skóra do skóry. Sekundy mijały, a czerwień barwiła policzki.
– Tak, mamuś, przyjadę. Mówiłem ci już. – Łukasz chodził niespokojnie po mieszkaniu. – Wstępnie na miesiąc, ale może wcześniej coś znajdę. – Kątem oka zerknął w stronę łóżka. Pod zmiętą kołdrą leżał skulony Dominik. Drzemał. – Spieszę się na zajęcia, mamuś. Zadzwonię potem. – Telefon uderzył o blat stołu, a Łukasz zamknął się w łazience. Twarz go piekła. Obmył ją wodą, a nawet wszedł pod zimny prysznic. Nic. Właściwie było tylko gorzej.
Łukasz wiedział, że noc skończyła się tylko na pocałunkach. Był na tyle trzeźwy, że pamiętał cały jej przebieg, a w dodatku jego szyję i obojczyki zdobiło kilka ciemniejszych plamek. Nic poza tym. No, tylko że autorem całego zamieszania był Dominik. Chłopak. Drugi facet. Łukaszowi nigdy przez myśl nie przeszło, że mógłby być gejem. Umawiał się w końcu z dziewczynami, a tu proszę. Nawinął mu się drugi mężczyzna. Bądź chłopak, bo Dominik miał dopiero dziewiętnaście lat. O dwa lata młodszy.
Po wyjściu z łazienki Łukasz zaszył się z kubkiem zielonej herbaty w kuchni. Wychynąwszy przez otwarte okno, zapalił. Serce niemalże wyskakiwało mu przez gardło, a wszystko przez Dominika. Nie. To na pewno było jednorazowe. Jeden, jedyny raz. Łukasz gejem nie był, a miniona noc stanęła pod sztandarem nietrzeźwości i porannego kaca.
– Cześć. – Dominik stanął przy kuchennym blacie. Wcześniej się ubrał, ale zmęczony bólem głowy i krótkim snem, nie mógł ukryć złego samopoczucia. Właściwie przypominał bezbronnego koziołka na środku leśnej drogi. Do tego przetrąconego. – Nie chciałbym…
– Nie jestem homo. Możemy po prostu uznać, że nic się nie stało.
– Trudniejsze, niż ci się wydaje – skrzywił się Dominik.
– Po prostu nikomu nie mów, to chyba nie jest niewykonalne? – Łukasz lekko ściągnął brwi, ale zaraz na jego twarz powrócił łagodny wyraz. Nie potrafił się wściekać. Nie na chłopaka. – Proszę.
Dominik zarzucił plecak na ramiona i wcisnął na nogi buty.
– Na pewno nie chcesz tego przegadać?
Łukasz otworzył usta, ale w tej samej chwili się zawahał. Chciał. Chciał komuś o tym powiedzieć, chciał zrozumieć samego siebie, to, co czuł do ubiegłej nocy i co czuł w stosunku do Dominika. Ale słowa nie przechodziły mu przez gardło.
Widząc to, Dominik odłożył plecak na ziemię. Do zajęć miał jeszcze nieco czasu, więc mógł odwlec wyjście z mieszkania. Podszedł kilka kroków, zatrzymując się jednak w bezpiecznej odległości. To wystarczyło, żeby blokada Łukasza puściła, rozwiązując mu język.
– Nie jestem – urwał. – Nie sądzę, że jestem gejem. – Dominik uśmiechnął się blado.
– Spoko. Ja jestem.
– Lubię dziewczyny. – Łukasz zmierzył go wzrokiem. Dominika też lubił. Dwa lata skradania się, przelotnych spojrzeń, bo przykuli swoją uwagę w październiku, musiały mieć przecież jakieś znaczenie. Inaczej zaczęliby ignorować się znacznie wcześniej. – Też. Też dziewczyny – dodał, przeciągając głoski.
– Więc możesz być biseksualny. Albo pan. Określasz tak, jak ci to pasuje, a nikt też nie musi wiedzieć, póki tego głośno nie powiesz.
– Wcześniej byłem tylko z dziewczynami. Randki, związki, seks… Nie wydaje mi się, żeby podobał mi się inny facet. Dopiero ty. – Łukasz wyrzucił zgaszonego papierosa do popielniczki. Dopił herbatę, zamknął okno, ale został przy parapecie.
– Podobam ci się? – Uśmiech rozjaśnił lekko twarz Dominika.
– Chyba. Nie wiem, czy to jest dokładnie to. – Obaj zamilkli. Patrzyli na siebie, Dominik na wprost, Łukasz nieco spode łba.
– Nie spiesz się. Ja ogarnąłem, jaki jestem, dopiero całując się z trzecim kolesiem. – Śmiech chłopaka wżarł się w ściany mieszkania i w głowę Łukasza. – Póki sam sobie nie poukładasz, nikt tego za ciebie nie zrobi. A do tego czasu, jeśli chcesz, możemy się całować.
– Nie powinieneś być na zajęciach? – Łukasz mimowolnie zaśmiał się cicho.
– A ty? – Plecak na powrót wylądował na ramionach Dominika. – Daj sobie czas, Łuki.
– Uważaj sobie – warknął półżartem. – Dodo…
Florian Amon Misiorny – rocznik 2003, urodzony w Poznaniu, z którego wyjechał w wieku siedmiu lat. Od zawsze zakochany w książkach, swoją przygodę z pisaniem zaczął w czwartej klasie. Pasja przerodziła się w plan na życie i obecnie studiuje Twórcze Pisanie na Uniwersytecie Łódzkim. Pisze o tym, co mu bliskie – o queerowości. Chce torować swoją drogę przez życie jako otwarcie transpłciowy autor, bez wstydu piszący o tych (i przede wszystkim dla tych), którzy są mu bliscy. A nuż ktoś się dzięki jego twórczości odnajdzie i zaprzyjaźni z prawdziwym sobą.
Ilustracja: Wiktoria Skibińska – dwudziestoletnia studentka pierwszego roku zarządzania, z zamiłowania pisarka. Fascynuje ją otaczająca rzeczywistość, ludzie oraz emocje i uczucia towarzyszące codzienności. Uwielbia sztukę w każdej postaci. Na co dzień robi kawy, w wolnych chwilach poświęca się tworzeniu i nauce tatuowania.