Podczas drugiego dnia Lubelskiego Festiwalu Filmowego dopadł mnie wachlarz emocji, a zapewnił to blok „Rodzinne sprawy”. Wszystkie z prezentowanych w nim krótkich metraży przybierały perspektywę, która chyba osobiście porusza mnie najbardziej, czyli perspektywę dziecięcą.
Już pierwszy film zasygnalizował, że raczej nie będzie tu spraw przyjemnych i prostych.
„Ściana” to według mnie niesamowicie trafny tytuł opowieści o barierze, jaka dzieli córkę i ojca, którzy są dla siebie jak obcy ludzie. Nie sposób nie kibicować (w środku i po cichu, bo to jednak sala kinowa) bohaterce, która buntuje się i nie znajduje zrozumienia w osobie, która powinna być jej bliska. Podczas seansu rodzi się pytanie: czy dwoje tak różnych osób może cokolwiek połączyć?
Do „Vancouver” to podróż nie tylko ta dosłowna, którą ma odbyć brat głównej bohaterki, ale również podróż wewnętrzna dziewczynki, zmagającej się z poczuciem utraty ukochanego brata. Chłopak wyjeżdża z małej wioski w poszukiwaniu pracy, której nie ma dla niego w rodzinnych stronach. Poruszające było dla mnie w szczególności wykorzystanie rymowanki dziecięcej, wzbudzającej w bohaterce nadzieję na szybki powrót najważniejszej osoby w jej życiu.
Po tym bolesnym rozstaniu nastąpiło zanurzenie w przenikliwej, a może nawet przeraźliwej, ciszy „Chloru”. Surowe, eleganckie wnętrza, ziejące pustką, zdecydowanie nie pasują do wstrzymującej w basenie oddech kilkuletniej dziewczynki. To milczenie stopniowo buduje napięcie, które podsycane jest wskazówkami dla uważnego widza. To nie tylko historia o dziecięcym zmartwieniu, ale też o strachu, jaki nosi w sobie ojciec bohaterki – ich brak komunikacji kończy się jednak próbą przełamania, a film zostawia nas z pytaniem: czy staną razem do walki z trudnymi przeżyciami?
Ostatni film niósł dla mnie pewną obietnicę w tytule. Dokument „Trochę raju” zafundował mi jednak cały przekrój odczuć od „raju” są oddalonych o tysiące kilometrów. Jest to obraz rodziny, która żyje w niegodnych warunkach – rodzice wychowujący ośmioro dzieci śpiących na co dzień na dwóch łóżkach w mieszkaniu skrajnie kontrastowym do luksusowego domu z „Chloru”.
Opisy filmu na pewnej stronie sugerują, że bohaterowie są blisko natury. Jeśli osoby piszące ten tekst miały na myśli oglądanie przez kilkuletnie dzieci zarzynania zwierzęcia (wydaje mi się, że był to kurczak, miałam jednak zamknięte oczy przez większość sceny), skubanie go przez nie z piór, mycie się w misce i dzielenie jedzenia z kotami, to muszę przyznać rację, że tak było. Nie jest to jednak dla mnie oznaka bliskości z przyrodą, a jedynie przerażający obraz, który przypomina, że są ludzie, którzy żyją w skrajnej biedzie, kiedy ja siedzę wygodnie w kinie. A to wszystko zakończone zostało kilkoma ujęciami pokazującymi szczęście tych dzieci. Dużo pytań i dużo trudnych emocji.
Tak właśnie się miały „Rodzinne sprawy”. Z czystym sumieniem mogę polecić wszystkie cztery filmy. Z ostrzeżeniem, że mogą mocno chwytać za serce.
Paulina Podolewska – kocha kawę, pisanie i kino. Uwielbia chaos i adrenalinę robienia wszystkiego na ostatnią chwilę. Jej ulubiona pora roku to jesień, bo czytanie książek i binge-watching najlepiej smakują przy ciepłej kawie i zawinięciu się w kocyk.