“Niepotrzebnie traktujemy musical jako coś odrębnego od teatru” – rozmowa o musicalu “Fame” z Łukaszem Czyżem

“Fame” to musical powstały na podstawie filmu o tym samym tytule. Stworzone przez Steve’a Margoshesa, Jacquesa Levy’ego i Jose Fernandeza dzieło sceniczne zostało po raz pierwszy przedstawione pod koniec lat osiemdziesiątych  w USA. Później zawitało również do Europy, zdobywając nominacje do prestiżowej brytyjskiej Olivier Award. 

Za najnowszą polską adaptację odpowiada warszawska grupa teatralna SZTOS we współpracy z Ursynowskim Centrum Kultury “Alternatywy”. Rozmawiam z reżyserem – Łukaszem Czyżem, absolwentem kierunku musical na Akademii Muzycznej w Łodzi, artystą zaangażowanym m.in. w program Broadway Across Borders. 

Premiera już 26 listopada!

Fot.: @nowina_robi_foty

***

Grupa SZTOS powstała w 2017 roku. Od tamtego czasu zrealizowaliście wiele projektów – zarówno wokalnych, dramatycznych, jak i musicalowych. Dlaczego w tym roku zdecydowaliście się na musical “Fame”?

“Fame” wydawał się pasować do nas jako do grupy – do tego, co mają do przekazania młodzi artyści. Mówi o tym, jak mało który. Oczywiście można tu przywołać np. “Tick Tick… Boom!”, ale on jest dużo mniej kompleksowy. Szczegółowo skupia się na jednej historii – bardzo pięknej, prawdziwej, ale jednak  artysty dużo starszego. “Fame” skupia się na dzieciach, które starają się dorastać, uczyć się żyć ze świadomością, jak trudno osiągnąć sukces w artystycznym świecie, a jednocześnie cały czas próbują walczyć. Skupiamy się na tym, czy faktycznie należy decydować się na drogę artystyczną; co właściwie sprawia, że to robimy.

Musical przedstawia też inną perspektywę – pogoni za tym “amerykańskim snem”. W końcu akcja “Fame” dzieje się na Broadwayu, w fantastycznej “Szkole Gwiazd”. Czy da się to przełożyć na język zrozumiały dla Polaków?

Przede wszystkim sztuka niesie za sobą wartości uniwersalne. Chodzimy do teatru dlatego, że odnajdujemy w historiach coś z własnego życia, własnych doświadczeń, rozterek. Ten spektakl mówi nie tylko o problemach artystów amerykańskich, ale również o obawach i lękach każdego z nas. Bo chyba w każdym jest strach, że możemy nie znaleźć tej jednej wybranej osoby, nie odnieść sukcesu…

Fot.: @nowina_robi_foty

To jeden z największych projektów waszej grupy.

Zdecydowanie. Wymaga dużo skupienia, planowania. Również jeśli chodzi o samą część sceniczną. Jest czternaścioro aktorów i mówię tu o tych, którzy pełnią integralne funkcje w scenariuszu. Mamy jeszcze całą grupę tancerzy, aktorów i wokalistów, którzy wspierają układy i utwory zbiorowe. Należy tu zaznaczyć, że bez względu na pełnioną w przedstawieniu rolę, w momencie kiedy wychodzą na scenę, każdy z nich musi mieć świadomość tego, o co walczy – co jest jego marzeniem, celem. Nad tym również pracujemy. 

Mówimy ciągle o marzeniach młodych ludzi. Czy starsza widownia też znajdzie w tej historii coś dla siebie?

Spektakl, w przeciwieństwie do wspomnianego “Tick Tick… Boom!”, przedstawia także historię nauczycieli z branży artystycznej, mający na co dzień do czynienia z artystami. Mamy tu również postać nauczycielki angielskiego, pani Sherman. Ze sztuką jest związana tylko poprzez swoich uczniów. Pracuje w środowisku, którego nie rozumie, a musi tych młodych ludzi wspierać. Niekiedy przemówić im do rozsądku, dbając o ich przyszłość. Dlatego wydaje mi się, że “Fame” przypadnie do gustu również starszej widowni. Trafi do rodziców, nauczycieli, którzy troszczą się o przyszłość dzieci. Nawet nie jest ważne to, czy spektakl opowiada o artystach. Bardzo często mamy do czynienia w szkołach z sytuacją podobną do sytuacji pani Sherman. Nauczyciele często starają się wymóc na nas chociażby czytanie lektur, ale nie robią tego bez powodu. Mogą nie rozumieć naszych zainteresowań, ale potrzebują przekazać nam to, co  najpewniej stanie się dla nas ważna w przyszłości. Muszą poszerzyć nasze horyzonty. My jako młodzież bardzo często tego nie akceptujemy. “Fame” pokazuje, dlaczego nauczyciele mimo wszystko starają się to robić. Czemu boli ich, kiedy to odrzucamy.

Fot.: @nowina_robi_foty

Czy ty też, jako reżyser, czujesz się zarówno nauczycielem, jak i uczniem? Czujesz, że możesz przekazać aktorom wiedzę, a jednocześnie nieco się od nich nauczyć?

Zdecydowanie tak. Z jednej strony staram się dać od siebie jak najwięcej, z drugiej codziennie zaskakuje mnie, jak dużo jestem w stanie się dowiedzieć od aktorów. To bardzo otwierające doświadczenie. Każdy artysta ma zawsze coś do powiedzenia i przedstawia własną historię. To dla aktora pewna zabawa, która wymaga sięgnięcia po własne doświadczenia. Żadna osoba z zewnątrz nie jest w stanie do końca dowiedzieć się, co spowodowało, że aktor w konkretny sposób przeżywa tę historię. Natomiast ja, jako reżyser, często dostaję chociażby strzępki takich informacji, które mówią o ich przeżyciach, pomagają ich lepiej zrozumieć i dopasować przystosowania do każdego aktora, a nie oczekiwać, że wpasuje się w jakiś sztywny schemat.

Aktorzy SZTOSu w większości nie są profesjonalistami.

Chyba rzeczywiście jest to większość, aczkolwiek mamy już trochę aktorów, których wydaje mi się, że można by nazwać profesjonalistami. Zależy, co przez to rozumiemy. Jeśli chodzi o wykształcenie, to jest kilka osób, które studiuje lub skończyło studia artystyczne. Część z nich ma na koncie już jakieś projekty teatralne. 

Gdybyś miał zachęcić osobę nieobeznaną w świecie musicalu do obejrzenia tego konkretnego spektaklu, co byś powiedział?

Nie wiem, dlaczego w Polsce ludzie mają tyle uprzedzeń związanych z musicalem i traktują to jak coś nie dla nich. Być może dlatego, że u nas kultura musicalowa jest dużo mniejsza niż chociażby w Stanach Zjednoczonych. Wydaje mi się, że zupełnie niepotrzebnie traktujemy musical jako coś odrębnego od teatru. W gruncie rzeczy jest niemal tym samym. Oczywiście każda historia jest inna, tutaj wymaga dopowiedzenia muzyką, śpiewem, tańcem. Natomiast to są tylko środki wyrazu. Jeśli chodzi o podstawowe cechy teatru – nie zmieniają się w teatrze muzycznym. Naszym celem pozostaje dialog. Próbujemy wpłynąć na widza, nauczyć go czegoś. A czasem coś od niego wyciągnąć. Niekiedy pytaniem ważniejszym od tego, czy zamierzamy oglądać konkretny musical jest to, czy zamierzamy oglądać konkretną sztukę. Bo jeśli tak, to czy w trakcie ludzie śpiewają czy tańczą, nie ma znaczenia. A ten konkretny spektakl? Myślę, że przede wszystkim jest dla młodych ludzi, którzy zastanawiają się nad tym, czy są wystarczający, czy jest dla nich jakaś przyszłość. To bardzo aktualny temat. Także dla ludzi z młodymi związanych – właśnie dla rodziców, dziadków, nauczycieli. Żeby móc zrozumieć siebie nawzajem, bo w gruncie rzeczy teatr jest głównie dla dialogu, więc ten dialog musi być obecny nie tylko między widzem a aktorem, ale również między samymi widzami. Jeżeli teatr pomoże im lepiej się zrozumieć, to jako twórcy osiągamy nasz cel. 

Hanka Słyk- tegoroczna maturzystka. Warszawianka, która połowę miejsca w sercu zajęła miłością do Piotrkowa Trybunalskiego. Żeglarka, miłośniczka kawowej czekolady i niepoprawna wielbicielka brytyjskiej literatury. W rzadko nadarzających się wolnych chwilach siada w kawiarni i notuje na serwetkach pomysły na nowe historie. Na szczęście wymyślone opowieści zostają w sercu, bo niestety serwetki najczęściej gubią się w ogólnym artystycznym nieładzie życia.