W swojej pracowni siedział analityk. Pracownia była właściwie jednym z wielu boksów w korporacji. Analityk na minutę notował 13.5 statystyki dotyczących przesunięć meteorów. Był bardzo dumny z tego wyniku, średnia firmy wynosiła 12. 12 statystyk razy 455 boksów dawało całkiem imponującą liczbę 5460 statystyk na minutę, co również napawało analityka dumą.
Pewnego dnia do jego firmy weszła grupka dzieci. W ramach rozporządzenia ministra (nr 125 ustęp 3) miały możliwość (a właściwie były zmuszone) zaobserwować, jak wygląda praca analityka. Takie zajścia miały miejsce dokładnie co 6 miesięcy i 2 tygodnie. Trwały zwykle 13 minut. Był to czas starannie wyliczony, gdyż, jak już zostało wspomniane, strata każdej minuty to strata cennych 5460 liczb określających położenie meteorów. 13 minut było więc czasem-ogromem dla korporacji. Profity były jednak wystarczające, aby spółka się na to zgodziła.
Tak więc 23 kwietnia o godzinie 13:02 do działu analityka weszła grupa 8 dzieci. Zarządcy planując ‘wizytację’ starannie dobierali trasę wycieczki, aby jak najmniej zakłócała pracę i jak najmniej zaniżała statystyki. Tak więc stadko przechodziło od boksu 12, poprzez 15b, tam skręcało w stronę boksu 43 i kończyło przy wyjściu C2. Tym razem natomiast jedno dziecko przy boksie 16 odłączyło się i chwilę później stanęło przed analitykiem.
– Dzień dobry, co pan właściwie robi?
Analityk stanął na równe nogi, nie wiedząc, co ma właściwie zrobić. Żaden protokół z tych, które znał nie mówił, jak zachować się w podobnej sytuacji.
– Czym się pan zajmuje?
Analityk poprawił okulary i odpowiedział szybko:
– Opisuje zmiany trajektorii meteorów.
Szybka kalkulacja – ta wymiana zdań zaniżyła jego statystykę w danej minucie niemal o połowę, a żeby być dokładnym, coś o około 45 procent.
– Meteorów… znaczy gwiazd, tak?
– Co? Tak, tak, jakoś tak.
55 procent.
– Te kamienie nie wyglądają jak gwiazdy – odpowiedział głosik.
Dziecko wskazało na spięty stos fotografii meteorów z kategorii B612 z dnia 23 marca.
Analityk nie wytrzymał. Już nie odpowiadając zaniżał statystyki, bo jego uwaga, chcąc nie chcąc, kierowała się w zupełnie inną stronę. 60 procent. Ale chwila, same kalkulacje również odwracały uwagę. 65 procent.
Z wściekłością odwrócił się do dziecka. Dopiero teraz zauważył, że rozmawia z dziewczynką – na oko 7 letnią, 152 cm wzrostu, kolor włosów ciemny blond, sukienka o jakiś rozmiar za duża, a na niej wizytówka z krzywymi literkami składającymi się na wyraz Emma, obok koślawe serduszko.
– Meteory wcale nie są gwiazdami… Nie rozumiem twojej ignorancji, gwiazdy to zupełnie inna forma materii dryfującej w kosmosie!
– Czy widział pan kiedyś rozgwieżdżone niebo?
– Czy widziałem niebo?! – niemal krzyknął – Widzisz te zdjęcia? Te zdjęcia zostały zrobione przez teleskop LUNA (332f)! Taka technologia daje o wiele dokładniejsze wyniki pomiarów niż większość mechanizmów mierniczych, a ty mówisz o ludzkim oku?
No i kolejna minuta. Koniec z jego średnią 13.5.
– Nie widział pan nigdy nocnego nieba?
– Codziennie je oglądam na zdjęciach, uwierz.
– Zapraszam więc pana na oglądanie nocnego nieba. Musielibyśmy wyjechać z miasta, tu nie widać gwiazd… znaczy się, meteorów – szybko się poprawiła – Ja w każdy weekend jestem tam z rodzicami, tam na pagórku za miastem. Możemy przeleżeć cały wieczór. Na pewno się Panu spodoba.
– To niedopuszczalne! Wyjazd z miasta to 32 minuty drogi. Powrót 34 minuty. Samo to daje 891 różnych ważnych danych, a ty chcesz jeszcze tam siedzieć całą noc. Nie, nie, nie. Nie chcę widzieć żadnego nieba, nie będę nigdzie wyjeżdżać.
– To bardzo przykre proszę Pana.
Dziewczynka chciała jeszcze coś powiedzieć, ale właśnie minęła 13 minuta i zabrano ją do jej grupy.
Analityk wrócił do pracy.
To zajęło 3 tygodnie i 4 dni – dopiero wtedy udało mu się nadrobić 3 minuty 30 sekund, które stracił na rozmowę z dziewczynką.
Następne 27 lat życia spędził w swoim rodzinnym mieście. Codziennie poza 7. dniem tygodnia widział w pracy meteory. Nigdy nie zobaczył gwiazd.
W 67 urodziny przeszedł na emeryturę. Właściwie mógł to zrobić już kilka lat wcześniej, ale dodatkowe lata pracy sprawiły, że dobił do upragnionych 15 statystyk na minutę. To dawało jedną co 4 sekundy. Jako prezent od korporacji otrzymał standardowy pakiet spinaczy i 12 czarnych długopisów. Gdy wrócił do domu, poczuł się bardzo samotny. Po 14 godzinach i 35 minutach przypomniał sobie o incydencie sprzed 27 lat.
Zerwał się szybko z łóżka, wyszedł z domu i wsiadł w zatłoczony autobus. Dokładnie wiedział, gdzie ma się udać – w pobliżu miasta było tylko wzgórze Alfa, które stało zaraz przy rzece q1. Dojazd zajął 29 minut, bo przez te lata odremontowano wiele dróg, żeby mieszkańcy nie tracili cennego czasu na podróż. Analityk jednak tego nie zauważył, a podróż mu się dłużyła. Autobus się zatrzymał, on wysiadł, wbiegł na wzgórze. Szybko. Ostatnie susy. Przeskoczył niski płot, całkiem zręcznie jak na swój wiek, był już na szczycie wzgórza i… nic się nie stało. Nic. Nie przeszyło go piękno, nie doznał żadnych uczuć. Żadnych poza zwątpieniem. Niebo było takie samo, jak w mieście. Spojrzał na lewo. Dopiero się zorientował – miasto rozrosło się przez ostatnie 27 lat. Powiększyło się przecież o Dystrykt 17 i 18. Było tak blisko wzgórza, że niebo stąd wyglądało niemal jak w centrum miasta – bezgwiezdnie.
Odwrócił się po usłyszeniu kroków, pojawiła się ostatnia myśl.
- Czy widział pan tu Emmę? – zapytał przechodnia.
- Jaką Emmę proszę pana?
No właśnie, jaką Emmę. Idiotyzm starego umysłu. To stało się 27 lat temu. Było tak dawno. Jaką Emmę? To nie ma sensu.
- Proszę wybaczyć, coś mi się pomieszało.
Przechodzień zirytowany poszedł w swoją stronę. Tymczasem analityk zrozpaczony usiadł na ławce z widokiem na puste niebo. Na drugim jej końcu siedziała jakaś kobieta. Wybrałby inną ławkę, lecz ta była jedyna. Na szczęście była na tyle długa, że mógł usiąść daleko od niej.
– Wie pan, kiedyś to miejsce było ładniejsze.
Po co się odzywa? Przecież on potrzebuje ciszy. Potrzebuje się wyciszyć. Nic więcej.
- Od kilku lat nie widać stąd gwiazd. To bardzo smutne.
- Więc czemu pani tu ciągle przychodzi? – zapytał analityk, jak gdyby od niechcenia.
- Jestem mocno związana z tym miejscem – uśmiechnęła się, pochylając głowę – Tutaj spędzałam czas z moimi rodzicami. Nie mieli go dla mnie dużo, ale co tydzień zawsze udawało nam się tu przyjechać i oglądać gwiazdy. To była nasza tradycja, a ja, no cóż, staram się ją podtrzymywać.
Odpowiedział milczeniem. Nie rozumiał relacji międzyludzkich. To nie było coś co dało się opisać w przestrzeni długością, szerokością, wysokością. Zmiany nastroju nie dało się zapisać wektorem, a złamanych serc żadnym wychyleniem krzywej.
- Wie pan, kiedyś za każdym spojrzeniem w gwiazdy czekałam na tą jedną spadającą…
Kiedyś oburzyłby się. Przecież nic w kosmosie nie spada. Teraz niewytłumaczalnie rozumiał to uproszczenie.
- …czekałam, a gdy się pojawiła, myślałam życzenie. Ot głupi przesąd. Marzyłam, aby dostać nową sukienkę, aby mieć ładniejsze włosy, aby poznać miłego kochającego chłopaka. Pamiętam sytuację, gdy ofiarowałam jedno marzenie pewnemu smutnemu człowiekowi z dużej firmy. Zwyczajnie po to, aby odkrył szczęście.
Analityk podniósł nagle głowę.
- Ale wie pan, gdy zmarli moi rodzice, za każdym razem marzyłam, aby móc z nimi raz jeszcze popatrzeć na gwiazdy. Po rozbudowie miasta gwiazdy odeszły, a wraz z nimi moje marzenia.
- Myślę że co najmniej jedno się spełniło Emmo.
Meteory – ciąg dalszy
Stary analityk wychodzi z domu i znajduje właściwy autobus, później właściwe wzniesienie. Na koniec okazuje się, że również Emmę udaje mu się znaleźć. Oboje oczywiście pamiętają spotkanie sprzed 27 lat, które trwało chwilę, a ostatecznie ratują siebie nawzajem od cierpienia i bezsensu.
Czy to nie zbyt naiwne?
Być może, ale potrzebne. W końcu, kto by chciał czytać o staruszku, który całe życie spędził wklepując numerki do komputera, a gdy go zwolniono zmarł na atak serca? I to nawet nie wykrzykując wielkie frazesy, szybko analizując swoje życie. Po prostu – upadł, zmarł. Cicho, nic nie znacząc dla reszty świata. Czemu opis jego prawdziwej historii miałby znaczyć coś tym razem?
Lepiej dodać szybki pomysł, przypadkowe spotkanie, zgranie miejsca i czasu. Od razu przyjemniej się czyta, prawda?
Ale może to nic złego. Skoro życie rozczarowuje, to po co skazywać się na to samo w literaturze.
Ktoś przeczyta historię, uśmiechnie się. Cel spełniony.
Chwilę potem zamknie książkę. Wyjdzie na świat i będzie szukał Emmy.
Czy to nie kłamstwo?
Przemek Celiński – student i pasjonat-amator psychologii. Dawniej copywriter hurtowych tekstów, z czym już (na szczęście) skończył. Interesuje się popkulturą, a szczególnie fantastyką, a także nowinkami technologicznymi. Zagorzały wolontariusz i okazjonalny wychowawca kolonijny. Gdy ma czas wolny wpada w love-hate relationship z wszelkiego rodzaju poradnikami i internetowymi kursami.