Wielu widzów zaczyna swą przygodę z Gretą Garbo właśnie od Ninoczki, podczas gdy był to przedostatni film z udziałem słynnej Szwedki (i zarazem ostatni dobry). Nie ma w tym jednak nic dziwnego – Ninoczka do dziś cieszy się największą popularnością spośród wszystkich filmów z Garbo, a jej występ w nim porównywany bywa do jej największych ról w Damie kameliowej i Królowej Krystynie.
Choć „boska Greta”, jak wielu ją nazywa, zdobyła sławę jeszcze za czasów kina niemego, za jej najlepszy okres należy moim zdaniem uznać lata trzydzieste. Garbo jako jedna z nielicznych miała szczęście odnaleźć się w erze dźwiękowej, mimo że pod koniec lat dwudziestych była niemal pewna, iż jej kariera nieuchronnie dobiega końca. Gdy jednak za sprawą filmu Anna Christie świat po raz pierwszy usłyszał głos tajemniczej Szwedki, okazało się, że i w nowym rozdziale historii kina znajdzie się dla niej miejsce, i to nie byle jakie. Inaczej niż w przypadku Poli Negri, której polski akcent był nieatrakcyjny, szwedzki akcent Grety Garbo spodobał się ludziom. „Przynieś mi whisky i piwo imbirowe, ale nie żałuj mi, skarbie” – tak brzmiała jej pierwsza dźwiękowa kwestia.
Dobra passa Garbo trwała – filmy z jej udziałem ściągały do kin tłumy i umacniały jej legendę. A nawet jeśli spotykały się z nieprzychylnymi opiniami, i tak wszyscy zgodnie chwalili w nich jedno – rolę gwiazdy. Należała ona do chlubnego grona najlepiej opłacanych aktorów świata. Okrzyknięto ją królową wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer, a o jej pozycji świadczy fakt, iż mogła sama dobierać reżyserów i aktorów do filmu, w którym miała zagrać.
W 1939 roku, po blisko dziesięciu latach od debiutu Garbo w filmie dźwiękowym, pojawił się pomysł, by po raz pierwszy zagrała w komedii. Tylko jakiej? Odpowiedź na to pytanie znalazł scenarzysta Melchior Lengyel. „Młoda Rosjanka przesiąknięta bolszewickimi ideami przyjeżdża do strasznego, kapitalistycznego, zepsutego Paryża. Tam spotyka miłość i świetnie się bawi. Okazuje się w końcu, ze kapitalizm nie jest taki zły” – tak brzmiał ułożony przez niego zarys fabuły. Słysząc to, Garbo miała odrzec: „Podoba mi się, zagram w tym”.
Tak więc machina ruszyła – Lengyel wraz z grupą innych scenarzystów zasiadł do pisania i po jakimś czasie z gąszczu dobrych i złych pomysłów wykrystalizował się scenariusz Ninoczki. Duży wkład w jego powstanie miał też reżyser Ernst Lubitsch, który później stanął za kamerą, i który już od lat pragnął zrobić film z Garbo (ona zaś ze swej strony również bardzo chciała dla niego zagrać). Reżyser i aktorka lubili się prywatnie, co nie pozostało bez wpływu na film. Lubitsch zdawał sobie sprawę, że Greta Garbo odczuwa silną tremę, w końcu była to jej pierwsza rola komediowa, wykazywał się więc wobec niej wyrozumiałością i cierpliwością, dzięki czemu czuła się lepiej i pewniej.
Zasiadłszy do seansu Ninoczki przenosimy się w miejscu i czasie do Paryża lat trzydziestych i towarzyszymy trzem równie sympatycznym co nierozgarniętym radzieckim wysłannikom, Iranowowi, Bulianowowi i Kopalskiemu, którzy mają za zadanie sprzedać klejnoty należące dawniej do księżnej Swany, uciekinierki z ZSRR. Swana jednak dowiaduje się o tym i postanawia im przeszkodzić. Wysyłają oni do Moskwy telegram, w którym informują o niespodziewanym problemie. Ma im więc zostać przysłany „nadzwyczajny wysłannik”, którego zadaniem będzie zadbać o powodzenie misji. Okazuje się, że owym wysłannikiem jest kobieta – piękna i chłodna zarazem Ninoczka, która głęboko wierzy w komunistyczne idee. Pomyśleć by można, że nic jej nie powstrzyma przed wypełnieniem powierzonego zadania.. Z czasem jednak mięknie, zakochuje się bowiem w uwodzicielskim i pewnym siebie Leonie, i pod wpływem tego uczucia przechodzi gruntowną przemianę.
Przyznaję, że początek filmu niespecjalnie mnie ciekawił, zapewne dlatego, że niecierpliwie czekałem na pojawienie się „boskiej Grety”, która każe na siebie czekać dosyć długo. Aczkolwiek, jak wiadomo, akcja powinna zostać odpowiednio zawiązana, a scenarzystom trzeba oddać, że umiejętnie to zrobili, unikając zbędnych dłużyzn i skupiając się jedynie na tym, co niezbędne. Niemniej film zdawał mi się, by tak rzec, niekompletny, nawet trochę nijaki, i obawiałem się, że cały taki będzie. Jednak pierwsze dwadzieścia minut minęło i moje wątpliwości oraz obawy zostały rozwiane – gdy bowiem na ekranie w końcu pojawiła się główna gwiazda emanując jakimś nieodpartym blaskiem, zacząłem oglądać ze szczerym zaciekawieniem i z miejsca poczułem, że jednak będzie to bardzo dobry, a nawet wyjątkowy film.
Wspomniałem już wyżej, jak chwalona była Greta Garbo za rolę Ninoczki. I myślę, że nie ma w tym przesady. Już na wstępie daje ona aktorski popis, jest oschła i zimna (cynicy twierdzą, że wcale nie musiała grać – po prostu była sobą), a zdziwienie i dezaprobata dla otaczającego jej bohaterkę kapitalistycznego świata są zarazem przekonujące i zabawne. Gdy zaś z czasem jej postać z zimnej jak lód komunistki zmienia się w radosną, spragnioną życia dziewczynę, jest równie autentyczna. Gdy tylko ona zaczynała się śmiać, natychmiast śmiałem się i ja.
Jednak nie tylko Garbo błyszczy na ekranie. Oczywiście Ninoczka od początku miała być jej filmem, toteż starannie dobrano aktorów, aby nie przyćmili gwiazdy; niemniej nie znaczy to, że grają źle, wręcz przeciwnie. Melvyn Douglas jako zakochany po uszy Leon jest po prostu wspaniały, przy czym doskonale wie, jak grać, aby wypaść jak najlepiej i jednocześnie nie odciągać zbytnio uwagi widza od swej ekranowej partnerki. Razem tworzą duet niemal idealny, ich bohaterowie nie tylko bawią poprzez prowadzone między sobą dowcipne dialogi, ale też wzruszają, gdyż idealnie ich poprowadzono, dzięki czemu nietrudno mi było odczuć z nimi więź emocjonalną. Podczas seansu niejednokrotnie czułem, że w oku kręci mi się łezka.
Wspaniała była również kreacja Iny Claire, która wcieliła się w Swanę. Udało jej się stworzyć postać niesłychanie próżną i irytującą, która wzbudziła we mnie silną, autentyczną niechęć. Na pochwałę zasługują też Sig Ruman, Felix Bressart oraz Alexander Granach, którzy zagrali fajtłapowatych lecz sympatycznych rodaków głównej bohaterki. Bohaterowie tego typu często bywają niezamierzenie denerwujący, tu jednak udało się tego uniknąć, dzięki czemu Iranow, Bulianow i Kopalski wzbudzili we mnie sympatię. Byli niezwykle pocieszni. W filmie pojawia się również legenda kina grozy – Bela Lugosi (gra surowego i stanowczego przełożonego Ninoczki, Razinina), jest to jednak rola krótka i niespecjalnie zapadająca w pamięć.
Pozostaje teraz odpowiedzieć sobie na pytanie, czy pierwsza komedia z „boską Gretą” śmieszy? Owszem, mnie rozśmieszyła, i to bardzo. Dzięki świetnej reżyserii Lubitscha oraz grze aktorskiej wszystkie dowcipy i zabawne sytuacje, w które scenariusz obfituje, idealnie wybrzmiewają. Pełno tu błyskotliwych kwestii (Ninoczka w luksusowym hotelu: „To wstyd postawić fotografię Lenina w takim pokoju”), które z miejsca zostają w pamięci. Dzięki tym aspektom nie razi prostota, czy wręcz naiwność fabuły. Cel Ninoczki był prosty – wywołać u widza nieskomplikowane uczucia, rozśmieszyć, wzruszyć. Nawet ckliwy i całkowicie absurdalny happy end zdaje się na miejscu, w końcu taka jest konwencja i tego ja, jako widz, oczekiwałem.
Ninoczka zebrała mieszane oceny krytyków, niemniej osiągnęła duży sukces komercyjny. „Garbo się śmieje” – ten slogan reklamował film. Co prawda widownia już niejednokrotnie miała okazję usłyszeć jej śmiech we wcześniejszych produkcjach, jednak rola komediowa to było coś nowego – i ta nowość się spodobała. Któż mógłby wówczas pomyśleć, że oto kres kariery wielkiej Szwedki nieuchronnie się zbliża?
Wytwórnia MGM postanowiła iść za ciosem i dwa lata po Ninoczce obsadzono Gretę Garbo w komedii pod tytułem Dwulicowa kobieta. Miało być wspaniale, a wyszła klapa. Film ten poniósł porażkę artystyczną i komercyjną. Niedługo potem Garbo raz na zawsze zrezygnowała z aktorstwa i świat już nigdy więcej nie usłyszał jej głosu. My jednak w dzisiejszych czasach możemy w każdej chwili włączyć sobie Ninoczkę, posłuchać uroczego śmiechu głównej bohaterki i pośmiać się razem z nią.
___
Paweł Paryż – neohipis o melancholijnej duszy. Bibliofil kochający Dumasa, Hugo, a także klasyków literackiej grozy. Kinoman wzdychający do Grety Garbo i Marlene Dietrich. Meloman zakochany bez pamięci w wokalu Janis Joplin i elektronicznych brzmieniach Vangelisa. Uwielbia wzruszające musicale i krwawe horrory. Kocha zwiedzać piękne europejskie miasta i poznawać obce języki. Nie wyobraża sobie dnia bez czarnej kawy.