W rozmowie z Pawłem Grymuzą Piotr Odoszewski opowiada o tym, jak powstał jego debiutancki sigiel, o pierwszych krokach w branży muzycznej, oraz o wpływie pandemii i mediów społecznościowych na muzykę.
Piotr Odoszewski (ur. 2002) – multiinstrumentalista i wokalista, muzyka obecna jest w jego życiu, odkąd pamięta, stypendysta programu Music MasterClass organizowanego przez Fundację Fabryki Norblina, gdzie szlifował swój talent pod okiem takich osobistości jak Natalia Przybysz, Hania Rani, Adam Sztaba, Kuba Badach czy Andrzej Smolik. Od pewnego czasu artysta w szeregach Sony Music Poland. Niedawno wydał swój pierwszy singiel poza tym, który zebrał ponad 50 tys. wyświetleń na YouTube, a blisko 200 tys. na Spotify. Obecnie pracuje nad wydaniem kolejnych singli.
W naszym ostatnim wywiadzie wspominałeś, że pracujesz nad wydaniem singla. No i stało się! Domyślam się, że był to dla ciebie pracowity rok?
W zasadzie gromadzę materiał w przysłowiowej szufladzie od prawie dwóch lat. Starałem się traktować tworzenie nowych szkiców jak regularną pracę. To była chyba dobra decyzja. Moje „portfolio” demówek jest całkiem spore, tym samym mam z czego wybierać jeśli chodzi o single.
Czyli stworzenie utworu tak naprawdę sprowadzało się do wyboru z tego portfolio?
Tak. Te ostatnie dwa lata dużo mi dały – czuję, że mocno rozwinąłem swoje umiejętności produkcyjne i songwriterskie. Naturalnie demówki z czasem stawały się coraz lepsze, coraz bardziej zaawansowane. Pierwsza wersja „poza tym” powstała bodajże w grudniu 2021. W wakacje dopisałem tekst i gotowy numer czekał na odpowiedni moment, aby ujrzeć światło dzienne.
Jak to się stało, że muzyka zagościła w twoim życiu i niewątpliwie zajmuje w nim ważne miejsce? Czy coś lub ktoś zainspirował cię do tworzenia muzyki?
Pochodzę z muzycznej rodziny. Muzyka zawsze była w domu obecna. Mój ojciec jest organistą, a mama wokalistką w parafii, w moim rodzinnym mieście. Dodatkowo moja mama uczy muzyki oraz języka angielskiego w szkole specjalnej. Mój starszy brat z kolei przetarł w mojej rodzinie szlaki w branży – jest czynnym muzykiem sesyjnym, gra na największych imprezach w tym kraju m.in. z sanah. Gdy miałem 7 lat rodzice zaciągnęli mnie na egzamin wstępny do szkoły muzycznej. Szczerze mówiąc, wydaję mi się, że nie byłem do końca świadom, w co się właśnie pakuję. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym – zdałem ten egzamin i dostałem się do klasy skrzypiec. To mi dało faktyczne podstawy do tworzenia własnych piosenek. Pierwszy raz świadomie zetknąłem się z muzyką na etapie liceum – w bursie artystycznej. Miałem świetnych współlokatorów, którzy zarazili mnie pasją do tworzenia. Moimi kolejnymi decyzjami i ruchami rządził przypadek. Program stypendialny Music Masterclass, o którym dowiedziałem się z Instagrama, uświadomił mnie w tym, że najważniejsze w byciu artystą są emocje i autentyczność, a z drugiej strony świadomość rynku – szukanie swojej niszy i publiczności.
Uważasz, że Twoje utwory tę lukę zapełnią, że znalazłeś właśnie swoją niszę, swoją przestrzeń?
Myślę, że jest to proces i ciężko będzie samemu to jednoznacznie stwierdzić. To zweryfikują zapewne słuchacze… albo ich brak. Wydałem dopiero jeden singiel, ale czuję, że jestem coraz bliżej znalezienia podgatunku, w którym moja barwa głosu, wrażliwość i ekspresja ze sobą współgrają.
Trzymam kciuki.
Wracając jeszcze do momentu przełomowego to myślę też, że przełomowa była dla mnie… pandemia, bo to był moment, w którym przez pierwsze tygodnie lockdownu mogłem sobie siedzieć w domu i nikt tak naprawdę niczego ode mnie nie oczekiwał, więc przez ten czas mogłem sobie siedzieć przed kompem i tworzyć muzykę, oczywiście mając też gdzieś na względzie swoje obowiązki. To był bardzo owocny czas. Zastanawiam się czy miałem jeszcze jakieś przełomowe momenty… Myślę, że jeszcze nadejdą.
Nie masz chwili zwątpienia odnośnie swojej pasji, a zarazem drogi kariery jaką obrałeś?
Wątpliwości były, są i przez najbliższy czas będą. To specyficzny zawód, którego się dopiero uczę. Charakteryzuje się elastycznymi godzinami pracy, byciem dla samego siebie szefem i pokładami ogromnego samozaparcia, bo od momentu powstania pierwszego demo do finalnej wersji utworu, a potem jego premiery potrafi minąć sporo czasu. To potrafi zniechęcić.
Co pomaga ci sobie z tym poradzić?
Aktualnie najbardziej napędza mnie myśl, że ktoś dociera do mojej twórczości i dostaję feedback od przypadkowych osób a’propos tego, co robię. To jest bardzo motywujące i budujące. Wtedy czuję, że nie robię tego tylko dla siebie.
Wobec tego, co mówiłeś wcześniej, czym jest dla ciebie muzyka?
To pewna forma autoterapii, bo łatwo się wyżyć w tekstach, mając za sobą swoistą zasłonę – niby to podmiot liryczny, ale zostawiam tam jakąś część siebie i swoich doświadczeń. To też możliwość poradzenia sobie ze skrajnymi emocjami, ich uzewnętrznienia. Najgorsze są utwory, które nie pozostawiają po sobie żadnego znaku, żadnej refleksji, które po prostu są i przemijają, ich byt w ludzkiej pamięci kończy się wraz z tym, jak zostaną zagrane, i to jest naprawdę gigantyczny problem.
Do tworzenia muzyki koniecznie potrzeba weny?
Wydaję się mi, że jest to jednak proces nieco bardziej przyziemny. Wena jest przereklamowana. Nie ufam ludziom, którzy robią muzę dopiero wtedy, kiedy coś ich natchnie, bo moim zdaniem musisz jakoś tę wenę pobudzić, chociażby przez tę pracę – po prostu siadasz i starasz się coś zacząć, może ci nie wychodzić, ale w końcu ta wena przyjdzie, bo zostaje wtedy pobudzona. Wydaje się mi, że najfajniejsze rzeczy powstają poprzez takie połączenie wielkich emocji, często skrajnych, ale jestem też pewny, że te dzieła natchnione nigdy by nie powstały, gdyby nie było tej przyziemnej pracy. To jednak musi jakoś ze sobą współgrać.
Czyli nie wena, a po prostu ciężka praca, a skoro o niej… Jak wyglądał proces powstania twojego singla – od pomysłu, poprzez realizację aż po jego zmaterializowanie się na YouTube i Spotify?
Demo musiało odczekać swoje w wytwórni. Największym kamieniem milowym w tym całym procesie było to, jak Bartek – mój Project Manager – trafił na tę demówkę na moim Soundcloudzie. Chwilę potem przedstawił mi swoje referencje, moodboardy, pomysł na to, jak cała ta premiera i komunikacja miałaby wyglądać. Było to zgodne z moim poczuciem estetyki, tym co chcę światu przekazać i po prostu mu zaufałem. Opublikowałem fragment piosenki na TikToku i zaczęliśmy pracę nad contentem, aby znaleźć potencjalnych słuchaczy. Ku mojemu zaskoczeniu – znaleźliśmy ich całkiem sporo. Chwilę później teledysk, sesja zdjęciowa… no i tak wyszło.
To na pewno też dużo pomogło, jednak nadal myślę, że najważniejsze było pitchowanie i promowanie tego utworu na TikToku i to się naprawdę opłaciło, bo niektóre filmiki z tym utworem dobijają nawet do miliona wyświetleń. Przez dwa tygodnie przed premierą starałem się nagrywać jakieś treści związane z tym utworem – raz śpiewam acapella, raz w innej wersji, raz puściłem fragment, raz pokazywałem ścieżki dźwiękowe itp.
O! Czyli można w sumie powiedzieć, że utwór trafił w gusta przede wszystkim generacji Z?
Jeśli chodzi o statystki to na Spotify wychodziłoby, że moją największą grupą odbiorców są chyba osoby z przedziału 25-30 lat, ale chyba nie ufam tym statystykom – sam nawet nie wiem jaki mam wiek podany na Spotify – wydaje się mi, że to może być trochę zakłamane, zresztą w tych statystykach podane jest jeszcze, że mniej niż 1% moich odbiorców to osoby, które mają mniej niż 18 lat, więc zbytnio tym statystykom nie wierzę. Ale faktycznie wydaje się mi, że patrząc po wiadomościach prywatnych i po komentarzach to poza tym trafiło do naszej generacji. Uważam, że to jest w miarę świeży numer, bardzo przystępny – w sensie, że może on trafić do dosyć dużej grupy odbiorców – i jednocześnie nie jest taki bezbarwny – jest tam jakiś pomysł, jest catchy, refren jest fajny, aranżacyjnie też jestem z tego zadowolony no i dumny jestem z siebie, że ten utwór powstał po prostu w moim pokoju, został wydany, i teraz ma 150 tys. wyświetleń po 2 tygodniach.
A jakie były największe wyzwania podczas nagrywania i wydawania singla?
Największym wyzwaniem było nagranie wokalu do tego utworu. Początkowo poza tym miało zupełnie inny klimat, aranżację i tempo. Gdy doszło do wbicia finalnych wokali, okazało się, że nagranie refrenu, który stał się nagle sporo wolniejszy, to nie lada wyzwanie. Ten niedoskonały, nienaturalnie przyśpieszony najbardziej mnie poruszał. Wszystkie inne kolejne próby udoskonalenia tego nagrania kończyły się tym, że po prostu ono nie miały one w sobie żadnego pazura.
Jak czułeś się po wydaniu singla? Było trochę stresu, bałeś się, jak ludzie na niego zareagują i czy potocznie mówiąc “się przyjmie”?
Chyba przez to, że cały ten proces trwał wyjątkowo długo, jakoś się oswoiłem z takimi myślami i nie nastawiałem się na nic zbytnio. Jasne, podświadomie liczyłem na to, że to się jakoś wybije, ale tak naprawdę nie spodziewałem się tego, że to może tak dobrze chwycić. Na pewno miałem trochę stresu, chociaż nie aż tak dużo, przez to, że ten numer też mi się podobał, a uważam też, że jestem raczej w miarę świadomym słuchaczem muzyki i wyczuwam, jakie utwory są dobre, a jakie są słabe. Teraz chcemy w miarę regularnie wydawać single i pokazywać się w sieci, żeby mógł nastąpić efekt kuli śnieżnej, żeby to dotarło do jak największej ilości osób.
W komentarzach pod teledyskiem do poza tym sporo osób porównuje cię do Dawida Podsiadło, którego zresztą wymieniasz jako artystę, którego sobie cenisz. Część z tych porównań można określić jako pozytywne, a pozostałe jako zwykły hejt – jak się na to zapatrujesz?
Oczywiście najbardziej chciałbym, żeby ludzie mówili, że ,,brzmię jak Piotr Odoszewski’’, żebym był sobie oddzielną jednostką, ale wiem, że to jeszcze nie jest ten moment. Ludzie potrzebują porównań, takich symboli, więc kiedy komentarz jest w tonie „Ej, brzmisz jak Podsiadło. Super numer!’’ to się z tego cieszę. Jeżeli ktoś mnie nazywa ,,marną kopią’’ to przyznam szczerze – trochę mniej. Ale koniec końców bardziej mi to nie przeszkadza niż przeszkadza. Przynajmniej na ten moment.
Na YouTube nigdy nie powinno robić się jednej rzeczy – scrollować komentarzy aż na sam dół, zazwyczaj jest tam jedno wielkie bagno. Nie inaczej jest i w przypadku ,,poza tym’’. Przeczytałem też kilka komentarzy z samego dołu, średnio można znaleźć wśród nich konstruktywną krytykę, raczej dostrzegam w nich hejt. Czy spodziewałeś się, że będziesz miał hejterów już na debiutanckim singlu?
Czy się spodziewałem? Chyba po prostu o tym nie myślałem. Dopóki jestem z danego utworu zadowolony i osoby z mojego środowiska również, to mogę spać spokojnie. Liczę jednak na to, że jeśli będę się musiał mierzyć z negatywnymi komentarzami to pokażą mi szerszą perspektywę na moją twórczość, na którą wcześniej nie zwracałem uwagi.
A jak do tego doszło, że Twój singiel został wydany przez Sony Music Entertainment? Na czym polegało wsparcie wytwórni?
Tak jak wspominałem, moim życiem „zawodowym” dotychczas rządził trochę przypadek. Podczas przesłuchań do Music Masterclass zostałem zauważony przez jedną z osób zajmujących się tym projektem. Spytała, czy może pokazać moje nagrania w wytwórni. Zgodziłem się i machina ruszyła. Wsparcie wytwórni odbywa się zarówno na poziomie wyboru singla, jak i na wszystkim tym co się dookoła niego dzieje. Tworzymy ten projekt wspólnie – wymieniamy się pomysłami i je realizujemy.
Jakie są najpoważniejsze przeszkody dla muzyka, który już na poważnie zaczyna swoją karierę muzyczną?
Bardzo dużo osób w tej branży lubi nawijać makaron na uszy, szczególnie młodym, debiutującym artystom. Trzeba być bardzo czujnym, warto zainwestować w pomoc prawną. Niezręczne są też momenty, gdy poznajesz nowych ludzi – zaczynacie coś wspólnie robić. Trochę po koleżeńsku, trochę półprofesjonalnie, trochę z zajawki, a finalnie trzeba gadać o pieniądzach, o procentach od danego utworu itd.
Ale trzeba?
Jasne. Koniec końców, choć wolałbym na to patrzeć stricte artystycznie, dużo zależy od tabelek w Excelu i czy dany „projekt” zarobił na siebie. Zdaję sobie sprawę, że nikt pro bono nie będzie inwestował w moją muzykę. Sprowadzanie się do roli dezodorantu w sprayu czy innego produktu w sklepie spożywczym może nie jest najmilsze na świecie, ale sprowadza mnie na ziemię i przypomina, aby patrzeć na swoje ruchy możliwie trzeźwo i świadomie.
Czy pomimo tych przeszkód to dobre czasy, żeby przebić się ze swoją twórczością do szerszej widowni?
Dobre pytanie… Obecnie jest gigantyczna konkurencja. Piosenki można wyprodukować i wydać z poziomu swojego pokoju. Jednak w tym samym momencie mamy ogromną ilość mediów i kanałów do promowania swojej twórczości, tak naprawdę za darmo, więc coś za coś.
Tak, a propos tego pamiętam, że był taki przypadek artysty, skądinąd od 3 lat będącego najczęściej słuchanym artystą na Spotify – Bad Bunny – i właśnie wtedy wydał cały album, nagrany ze swoją dziewczyną w ich domu.
No właśnie, a przecież chyba takim pierwszym kamieniem milowym była debiutancka płyta Billie Eilish, gdzie nagrała płytę razem ze swoim bratem, w swoim pokoju i zgarnęła za to 5 nagród Grammy. Także da się. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że pomysł na siebie jest najważniejszy, na pewno ważniejszy niż możliwości techniczne.
Czy swoją muzyką, a także samym poza tym, chciałbyś coś przekazać swoim odbiorcom, konkretne emocje, przesłanie czy jednak przede wszystkim tworzysz ją mając na uwadze siebie i to co sam czujesz?
poza tym potraktowałem jako wizytówkę moich umiejętności i vibe’u, który chcę kontynuować. Bez większego przekazu i ideologii. To interludium do rzeczy bardziej intymnych i może odrobinę mniej przystępnych w odbiorze.
Jakie masz plany na najbliższą przyszłość oraz na tę dalszą – w ostatnim wywiadzie postanowiłeś ich jeszcze nie zdradzać, bo nie wiedziałeś, ile z nich uda ci się zrealizować – mam nadzieję, że już możesz uchylić rąbka tajemnicy?
Będzie dużo singli. Co miesiąc, góra dwa coś nowego. Chcę zaznaczyć swoją obecność na rynku, pokazać światu, że istnieję. Z niecierpliwością czekam na moment, gdy tego materiału będzie na tyle dużo, aby móc wystąpić na żywo.
I jeszcze ważne pytanie dotyczące singla: Naprawdę kupiłeś już karnet na siłownię?
No właśnie nie…
(śmiech)
Ale muszę to w końcu zrobić!