Maryia Hoyin, fotografka, która zdjęciami odlicza do końca wojny

Wstałam 24 lutego… “Zdjęciami odliczam do końca wojny”

24 lutego 2022. Maryia Hoyin wstała około 5 rano, obudzona przez siostrę słowami, które
przez cały poranek po prostu weryfikowała.

 

Jak to „Zaczęła się wojna”? W jej głowie aktualny pozostawał scenariusz, że za chwilę pójdzie do
pracy. Zdanie „Zaczęła się wojna” zaczęło do niej docierać dopiero, gdy usłyszała alarmy.
Zamiast iść do pracy, włączyła radio i słuchała instrukcji. Kazano iść do schronu i czekać na
rozwój sytuacji. Rodzina zaczęła naradę, a w domu, jak w każdym innym w całym kraju,
nieustannie grzmiały wiadomości.

– Rano myślałam, żeby iść do roboty. Wybuchła wojna, co zmieniło w s z y s t k o, w ułamek
sekundy – wspomina.

***

Do tamtej pory Maryia pracowała z dziećmi w szkole – prowadziła popołudniowe zajęcia
artystyczne. Cały czas tworzyła – grafiki, performance, fotografie. Uciekając z domu we Lwowie
zostawiła tam wszystkie aparaty i materiały do tworzenia. Po 24 lutego już do niego nie wracała.

– Kiedy opuszczaliśmy dom, nikt nie myślał, że wyjeżdżamy na rok, na dwa. Bierzesz tylko
najważniejsze rzeczy, które mogą się przydać w schronie. Taki plecak „do szybkiej ucieczki”
miałam spakowany już na tydzień lub dwa przed wyjazdem, a w nim latarki, woda, jedzenie
(coś suchego, co przetrwa i nie będzie musiało być gotowane). Na wypadek gdybyś miał
zostać na dłużej w schronie – sweter, czapka, jakieś skarpetki (może dwie pary). Tego nie może
być za dużo, żeby w razie czego móc biec bez ciężaru. Korytarzami schronów idzie się czasem
z milionem ludzi, mając na sobie grubą kurtkę. Nie ma szans na większy bagaż – tłumaczy.

Maryia „uciekała” kilka razy – zawsze z rodziną, ale nie zawsze w komplecie. Najpierw był schron,
potem dom ojca męża, potem na chwilę Polska i Tarnów, a potem z powrotem wieś. Zostawali u
znajomych, rodziny i pomocnych ludzi, którzy oferowali schronienie. Kiedy Maryia wróciła do
męża, to dlatego, że z początku nie mógł wyjechać. Później pojawiła się na to szansa – zmieniły
się zasady, bo ma legitymację inwalidzką trzeciej grupy.

Na dłużej był dopiero Lublin, w którym ostatecznie zostali tylko we dwoje. Pod koniec sierpnia
siostra i mama Maryi wróciły do Ukrainy. W Polsce nie mogły się odnaleźć. Nie znały języka, więc
nie mogły znaleźć pracy i rozpocząć nowego życia. O kurs języka polskiego było bardzo trudno.
Pokonały ich formalności.

– Obecnie we Lwowie siostra chodzi do pracy, a mama siedzi w domu, na emeryturze. Siostra
pracuje tam, gdzie ja. Dzieci normalnie chodzą do szkoły. Jak jest alarm, są prowadzone do
schronu. Po, wracają do normalnego życia. Życie jak zawsze, tylko nawet dzisiaj wyły syreny.
Trwało to 1,5 godziny. Dzięki Bogu nic się nie wydarzyło.

Jak jest nalot, siedzą na korytarzu między jedną a drugą ścianą w mieszkaniu, żeby było
bezpiecznie. Tak naprawdę to bardzo pozorne. W budynku nie ma schronu. Mimo wszystko, nie
chciały tu wrócić. Człowiek musi coś robić, mieć za co żyć. Jak tak nie jest, to jest trudno –
opowiada Maryia.

Dodaje, że ma z nimi kontakt minimum raz dziennie i oczywiście szczególnie często, kiedy są
naloty.

– Jak jest nalot, od razu do nich się odzywam, czy już są przygotowane. Co chwilę piszą mi, czy
wszystko okej. Trudno jest się skupić w takie dni. Dopóki nie jest odwołany alarm, to siedzę
cały czas na telefonie. Może coś robię w między czasie, ale na pewno nie tworzę – dodaje.

***

Maryi się udało, tak samo jak jej mężowi. – Lublin jest bardzo blisko granicy i Lwowa. Często czuję
się, jak w domu. Samo miasto może nie jest podobne – Lwów jest ogromny, a Lublin mały i
bajeczny. Ale potrafię się tu poczuć jak w domu – opowiada.

Małżeństwo jest na rezydencjach w miejskich instytucjach kultury. Maryia dokumentuje życie
codzienne Galerii Labirynt. – Przyjechaliśmy tutaj z mężem do przyjaciółki. Mamy w Lublinie
bardzo dużo znajomych. W dużej mierze to artyści. Ewę poznałam chyba w Drohobyczu, ale nie
za bardzo to pamiętam. Dobrze, że Ewa pamięta, to nam o tym opowiada – śmieje się Maryia.
Po godzinach tworzą swoją sztukę – on też jest artystą. Kiedyś tworzył wiele ikon, ale od 24 lutego
2022 kojarzą mu się wyłącznie z agresorem. To jeden z symboli kultury rosyjskiej. Mimo wszystko,
Maryia twierdzi, że jego twórczość go ratuje, jest terapią. – To tak jak u mnie – dodaje.

Pierwszy moment spokoju po ucieczce, zdarzył się jej, kiedy robiła pierwszy po długim czasie
performance.

– Zaprosili mnie do tego znajomi. Wystąpiłam z wideoperformance’em na festiwalu. Myślałam
nad tym chyba miesiąc, półtora. Ciężko było wpaść na jakikolwiek pomysł. Tuż przed tym, pod
presją czasu, przyszedł plan. Siadłam, zrobiłam. Wtedy dopiero uwierzyłam, że mogę tworzyć,
mimo wszystko.

I tak samo jak w przypadku męża, po wybuchu wojny, sztuka w rękach Maryi nabrała innego
wymiaru. 50. dnia wojny, kiedy siedziała w ogrodzie w domu ojca męża, zupełnie nie wiedziała, co
ze sobą zrobić. Brak materiałów i sprzętu sprawił, że sięgnęła po telefon i zaczęła tworzyć
„Pamiętniki z czasu wojny”.

– Wtedy kwitły pierwsze kwiatki. Znalazłam kilka i ułożyłam z nich pięćdziesiątkę. Druga fotografia
to było selfie, a trzecia to posiłek. Ten projekt polega na tym, że ma się skończyć. To odliczanie –
tłumaczy.

Codziennie robi trzy zdjęcia. Na bazie tych fotografii powstała wystawa – „Dziennik w czasie
wojny”. – Chcę pokazać, że wojna jest nadal, chociaż wiadomości cichną – tłumaczy autorka.

***

Pytam o to, czy Maryia byłaby w stanie sobie wyobrazić powrót do Ukrainy. Artystka odpowiada
kategorycznie: wrócę, ale niech najpierw skończy się wojna.

– Nie potrafiłabym tam wytrzymać – tłumaczy – Niemal codziennie śni mi się wojna. Sny to dla
mnie nowość – nigdy wcześniej ich nie pamiętałam. Nie ma dnia, żebym o tym nie myślała. Jest
jeden cel: wrócić do domu. Ale narazie to niemożliwe.

Ja wiem, że tak naprawdę mogłabym jeszcze dziś wsiąść w busa. Ale znam siebie. Jak usłyszę te
alarmy, to zwariuję. Są ludzie, którzy w ogóle nie zwracają uwagi na to, że wyją syreny. Siedzą w
knajpie, piją sobie kawę. Alarm trwa cztery godziny, a oni nadal siedzą. Okoliczności wojenne nie
mają znaczenia.

Ja tak nie mogę. Ja wiem, że tu za chwilę może spaść bomba. Mam bardzo bogatą wyobraźnię,
od razu widzę okropne scenariusze. A co jeśli nie schowam się do schronu? Co się stanie? Co
będzie dalej? – mówi Maryia.

Odliczanie do końca wojny trwa dalej.