Spencer Tracy to bez wątpienia jedna z największych legend złotej ery Hollywood. Aktor ten słynął z wielkiej wszechstronności. Najważniejsze były dla niego znaczące role w dobrych filmach, toteż sam wybierał dla siebie scenariusze. Jednocześnie obojętny mu był jego wygląd i nie pozwalał się upiększać na potrzeby dzieła, w którym obecnie grał (na jednym planie odmówił założenia wyszczuplającego gorsetu). W przeciwieństwie do wielu aktorów z tego okresu nie przypisywano mu więc miana filmowego amanta. Niemniej Tracy, poza wielkim talentem, słynął również z wieloletniego romansu.
Katherine Hepburn poznał w roku 1941 na planie filmu Kobieta roku. Była ona silną, wyzwoloną kobietą, która nosiła męskie ubrania jeszcze w czasach, gdy było to karalne, a jej styl nie podobał się Tracy’emu. Różniło ich niemalże wszystko, począwszy od charakteru (Tracy był zrównoważony i raczej cichy, podczas gdy Hepburn, silna indywidualistka, lubowała się w pełnych emocji intelektualnych dysputach) aż po styl gry aktorskiej (jak sama Hepburn twierdziła, Tracy ze wszystkich znanych jej aktorów był najbardziej oszczędny w środkach wyrazu, podczas gdy ona grając „oddawała całą siebie”). Okazało się jednak, że dobrze im się pracuje razem, a i w życiu prywatnym również znaleźli wspólny język – oboje zachwycali się przyrodą i pasjonowali sztuką. Zrodziło się między nimi uczucie i potajemny związek, który trwał 26 lat, aż do śmierci Tracy’ego.
Należy nadmienić, że przez cały ten czas aktor pozostawał w związku małżeńskim z inną kobietą, ponieważ, będąc wychowanym w katolickiej wierze wychodził z założenia, że przed ołtarzem powinno się stanąć tylko raz. Hepburn taki układ odpowiadał, uważała bowiem małżeństwo za instytucję sprzeczną z naturą.
Dziwne, że w Hollywood, dla którego pożywką od zawsze były skandale, udało się utrzymać tę relację w tajemnicy przed szerszą publiką, chociaż w branży wszyscy o niej wiedzieli. Szefowie studia MGM tolerowali romans, lecz go nie aprobowali. Oficjalnie Tracy wiódł spokojne życie u boku żony. Wiadomość o romansie nie przedostała się na zewnątrz – w żadnej plotkarskiej rubryce nie ukazała się wzmianka o Tracy’m i Hepburn. Również przyjaciele pary zachowywali dyskrecję – tematu ich relacji nie poruszali z nikim, a przede wszystkim nie z prasą.
Można spotkać się ze stwierdzeniem, że to właśnie Katherine Hepburn sprawiła, że Spencer Tarcy zrozumiał wielkość swojego talentu. To dzięki niej stał się lepszym aktorem i gdyby nie ona, byłby smutnym, samotnym człowiekiem, który nie wie, co ze sobą zrobić.
Wybitny „last dance”
Niemniej na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zdawało się, że znajduje się on u kresu kariery. Nie było już wówczas Humphreya Bogarta, jak i wielu innych aktorów. Zdawało się, że pewien okres dobiegł końca. Tracy sam był już w podeszłym wieku i coraz mniej się pokazywał. Złośliwi mawiali, że boi się śmierci i dlatego porzucił aktorstwo. Przez jakiś czas wiódł spokojne życie w ustronnym domku spotykając się jedynie z bliskimi przyjaciółmi. Jednak największe role były dopiero przed nim.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych popularnością cieszyły się dramaty sądowe, które, w przeciwieństwie do powstających w tym samym czasie superprodukcji, były skromne, często rozgrywały się w jednym pomieszczeniu, a prowadzenie akcji spoczywało na barkach ograniczonej liczby aktorów. I właśnie tego rodzaju film chciał nakręcić Stanley Kramer, reżyser wybitny i niepokorny, którego dzieła posiadały dwa wspólne mianowniki. Po pierwsze wszystkie miały gwiazdorską obsadę, a po drugie – każde z nich w odważny sposób poruszało kontrowersyjne tematy.
Wiadomość, że właśnie Tracy ma zagrać główną rolę w następnym filmie Kramera przyjęto sceptycznie. W końcu był on aktorem starej daty, zaś Kramer nowoczesnym, ambitnym twórcą, który kręcił filmy po swojemu.
Film Kto sieje wiatr, zainspirowany tak zwanym „małpim procesem” z 1925 roku, rozgrywa się w małym miasteczku Hillsboro, określonym z przekąsem przez jednego z bohaterów, jako „klamrze pasa biblijnego”. Młody nauczyciel zostaje aresztowany i postawiony przed sądem po tym, jak przeprowadził lekcję o Darwinie i teorii ewolucji. Do Hillsboro przybywają dwaj prawnicy – Matthew Brady i Henry Dummond. Dawniej byli przyjaciółmi, ale teraz los postawił ich po przeciwnych stronach barykady. Pierwszy z nich, grany przez Frederica Marcha, gorliwy chrześcijanin traktowany przez miejscowych niemalże jak bóstwo, ma być oskarżycielem. Drugi zaś (w tej roli Tracy), obrońcą – temu okazywana jest wyraźna wrogość. Sprawa wydaje się przesadzona, w końcu niemal wszyscy są przeciwko nauczycielowi i chcą, by został ukarany. Niemniej na sali sądowej zaczyna rozgrywać się coraz bardziej zacięta walka.
Dzieło Kramera ogląda się świetnie już od pierwszych ujęć ukazujących stróżów prawa, którzy idą zaaresztować niczego nieświadomego nauczyciela. Reżyser wspaniale prowadzi akcję, dzięki czemu widz jest zaciekawiony i zaangażowany. Jednakże wielkość Kramera polega nie tylko na interesującym sposobie opowiadania. Kto sieje wiatr ma w sobie bowiem coś, co nazwałbym pewną subtelnością – owszem, bez litości piętnuje religijny fanatyzm, obłudę i głupotę, niemniej na wszystkich bohaterów zdaje się patrzeć ze swoistym współczuciem, przy jednoczesnym zachowaniu wyraźnego podziału na tych, mówiąc w uproszczeniu, dobrych i złych.
Dobre aktorstwo to zawsze podstawa, rzekłbym jednak, że w dramacie sądowym trzeba wykazać się naprawdę szczególnymi umiejętnościami. Tego typu filmy, jako że opierają się głównie na dialogach i napięciu pomiędzy postaciami, niemal w całości zależą od aktorów, toteż nie ma możliwości odwrócenia uwagi widza od ewentualnej słabej gry. Spencer Tracy i Frederic March wywiązali się ze swojego zadania znakomicie. Miejscami była to prawdziwa aktorska szarża, szczególnie w scenie w której Dummond przepytuje Brady’ego ze znajomości Biblii, tym samym kompromitując go.
Z postacią graną przez Tracy’ego sympatyzujemy od samego początku. Jest to człowiek sprawiedliwy, współczujący i inteligentny, który usilnie walczy o uniewinnienie nauczyciela, choć zdaje sobie sprawę, że najprawdopodobniej mu się nie uda. Budzi on podziw dzięki temu, że z wytrwałością stawia czoło przeszkodom, choć nie raz jest o krok od poddania się.
Frederic March jako Brady również wypada wspaniale, jest to kreacja niezwykle zapadająca w pamięć. Obawiałem się jednak z początku, że będzie to postać jednowymiarowa, jednoznacznie zła. Jednakże bohater ten z biegiem czasu ukazał nieco inne oblicze i wzbudził we mnie nieco pogardliwe współczucie. Jest to bowiem człowiek w gruncie rzeczy dobry, ale ograniczony i zaślepiony, który nie potrafi zjednać sobie tłumu inaczej niż niewyszukanymi dowcipami. Można rzec, że to poniekąd postać tragiczna. March wzorowo oddał wszystkie emocje, każdy jego gest był nimi przepełniony. Po prostu niezwykła rola.
March i Tracy idealnie współgrają i dopełniają się nawzajem. Nie sposób stwierdzić, który zagrał lepiej, bo obaj wykazują się niesłychanym kunsztem. W mojej pamięci na zawsze pozostanie niezwykle emocjonalna scena, w której obaj bohaterowie siedzą razem na werandzie i wspominają przyjaźń, która ich niegdyś łączyła i której pozostałości wciąż jeszcze między nimi widać, mimo że sali sądowej są zaciekłymi przeciwnikami.
***
Kto sieje wiatr był sukcesem, a Tracy w późniejszych latach zagrał jeszcze w dwóch obrazach w reżyserii Kramera – Wyroku w Norymberdze i Zgadnij, kto przyjedzie na obiad, z czego ten drugi był zarazem ostatnim w filmografii wielkiego aktora – zmarł on zaledwie kilka tygodni po ukończeniu zdjęć.
Tym, którzy chcieliby zacząć swą przygodę ze Spencerem Tracy’m polecam właśnie Kto sieje wiatr. Choć zdecydowanie ustępuje popularnością chociażby Dwunastu gniewnym ludziom czy Świadkowi oskarżenia, to jest to równie wspaniały film, jeden z najważniejszych w dorobku Tracy’ego.
Paweł Paryż
Dodaj komentarz