Titanic – znów utonęłam (w oceanie łez)

Raczej nie piszę filmowych polecajek, ale musiałam zrobić wyjątek. A z czym do Was przychodzę? Z, można by rzec, klasykiem kina. W obecnej chwili film ma 27 lat, a wydarzenia o których opowiada działy się 85 lat przed jego premierą. Ktoś już zgadł?

Omawiane dzieło to Titanic. Film który zachwycił mnie jako dziesięciolatkę, na którym wypłakałam oczy, o którym marzyłam by kiedyś zobaczyć go w kinie (rok temu nadarzyła się okazja i to nawet w 4D!), na którym obecnie także wypłakuję oczy, ale z innych powodów.

Z góry zaznaczam, że nie będzie to typowa polecajka czy podsumowanie w stylu „ładni aktorzy, fajna historia, podobało się”. Nie – będzie to o wiele dłuższa forma, w której chciałabym pokazać co ten film ze mną zrobił, jak odbieram go na przestrzeni lat, co przykuwało moją uwagę w 2007 roku i obecnie. Spoilerów będzie tu tyle, że jest to ostatnia szansa na odwrót. Pozwolę sobie jednak założyć, że film jest na tyle popularny, że każdy widział go minimum raz.

Rok 2007, zima. Dziesięcioletnia ja uparła się, że będzie oglądać Titanica, bo:

  • przecież mówią w reklamie, że ten statek jest niezatapialny, więc to niemożliwe, by zatonął,
  • DiCaprio na pewno przeżyje, jest zbyt ładny żeby umrzeć.

Pamiętam, że pierwszą część oglądałam siedząc jak na szpilkach i zachwycając się tym jaki Jack jest heroiczny, jakie piękne stroje nosi Rose, no i kilkoma innymi rzeczami, jakie może tu pominę. Zakończenie, jak to z długim filmem na Polsacie bywa, pozostawiło mnie w niepewności połączonej z dużą dozą niepokoju, bo przecież statek uderzył prawą burtą w górę lodową, a palacze z kotłowni nie nadążali uciekać przed wodą wdzierającą się w każdy zakamarek. Do tego w snach prześladowały mnie obrazki, jakie widzimy na samym początku filmu – wyłaniający się z głębin wrak statku i leżące na dnie oceanu przedmioty. W szczególności głowa porcelanowej lalki (byłam święcie przekonana, że to czaszka dziecka). Przez kolejny tydzień praktycznie nie byłam w stanie myśleć o czymkolwiek innym – polsatowski cliffhanger był zbyt mocny dla mojego dziesięcioletniego umysłu. Tak, jak zbyt potężny był ogrom tragedii przedstawiony w drugiej części, którą oglądałam z zapartym tchem mając nadzieję , że być może jakiś statek w prędzej niż w 4 godziny dotrze na miejsce zdarzenia, że może do szalup zaczną brać większą ilość pasażerów, że może łodzie ratunkowe wrócą w miejsce, które zmieniło się w wyspę trupów. No i że Jack przeżyje, bo nie zapominajmy, DiCaprio był zbyt ładny by dokonać żywota. Cała historia przedstawiona w fabule zaczyna się od diamentu, Serca Oceanu; na tym etapie ja już całkowicie zapomniałam, że tam przewinęła się jakaś droga błyskotka. Uświadomił mi to moment, w którym u wybrzeży Nowego Jorku Rose wyjmuje klejnot z kieszeni. Nie dziwiło mnie natomiast, dlaczego jako stulatka zdecydowała wrzucić naszyjnik do Oceanu i że „śni” o miejscu, które było najbliższe jej sercu (o tym trochę później).

Nie jestem w stanie stwierdzić, skąd wzięła się moja fascynacja nie tylko filmem, ale i prawdziwą historią statku. Ale pamiętam, że wykonywaną przez Celine Dion piosenkę zaśpiewałam na dodatkową ocenę przed całą klasą, wspomagając się słownikiem „czytałam” angielską książkę znalezioną w szkolnej bibliotece (Titanic! Paula Shiptona, wydana w Penguin Books), w każdym brudnopisie rysowałam ten statek, oglądałam dosłownie każdy dokument jaki leciał na ten temat w telewizji. A jak podłączyli mi Internet, informacje związane z historią statku były pierwszymi jakie wyszukiwałam. Któraś z koleżanek mamy wypaliła mi DVD z filmem, więc regularnie go oglądałam. Na co dzień jednak moją rutyną po szkole było siedzenie przed komputerem i wypłakiwanie oczu do włączonych na zapętleniu scen, które ówcześnie miażdżyły mi serce – głównie był to moment w którym dochodzi do ostatecznego pożegnania Jacka i Rose, ale czasami pojawiała się też scena w której Rose wyskakuje z szalupy ratunkowej z powrotem na statek. Teraz ]myślę, że mogło być to spowodowane faktem, że jako dziecko miałam dzienny limit używania komputera, więc nie mogąc obejrzeć filmu w całości, oglądałam najbardziej tragiczne dla młodej mnie sceny. I dosłownie ryczałam jak bóbr. A w dni w które nie włączałam filmu, siedziałam na jakiejś zagranicznej stronie będącej kompendium wiedzy o statku i filmie. Do tego były tam jeszcze ubieranki z Rose i puzzle z kadrami z filmu, które nie nudziły mi się nigdy, bo można było zmieniać ich kształt i ilość. 

Musiałam mieć wszystko, gdzie Titanic był wspomniany. Jakaś dołączona do gazety bajka, gdzie myszy ratują statek? Mam to. Wypatrzony przypadkiem na bazarku ręcznik z motywem statku i głównych bohaterów filmu? Sprany jak nieszczęście, ale dalej leży gdzieś w domu. Nadruk na płótnie z głównymi bohaterami zakupiony w sklepie Wszystko za 2,50? Nigdy nawet nie otworzyłam i nie powiesiłam na ścianie, bo się bałam, że mi wyblaknie. Jak znalazłam jakąś starą koszulkę mamy, na której był motyw gazet i zauważyłam, że to nie są byle jakie zdjęcia, ale takie ze wzmiankami o Titanicu, to oczywiście nie pozwoliłam tego oddać.

Pewnie myślicie, że miałam obsesję i nie mylicie się. Fabularna część filmu fascynowała mnie i frustrowała – taka piękna miłość skończyła się w tak tragiczny sposób. Uwielbiałam wątek Rose i Jacka, ale o ile jego rozumiałam – prosta sprawa, zakochał się w pięknej, bogatej dziewczynie – o tyle miałam problem ze zrozumieniem Rose. Sposób życia Jacka ją fascynował, ale pomimo dosadnego przekazu zawartego w filmie nie potrafiłam znaleźć jakiegoś sensownego usprawiedliwienia, dlaczego chce porzucić dostatnie życie na rzecz związku z mężczyzną z niższej warstwy społecznej. Też to, jak szybko rozwinęła się ich relacja, było dla mnie czymś nie do pomyślenia – pięć czy sześć dni po tym jak się poznali, Rose zapytana o nazwisko zamiast DeWitt Bukater bez zastanowienia podała Dawson. Nie mieściło mi się w głowie, jak szybko można kogoś pokochać, by oddać za tę osobę życie – i tutaj chodzi mi o każde z nich; wszak Jack oddał swoje życie za Rose, a ona porzuciła wszystko co znała odcinając się od rodziny i rozpoczynając w Stanach Zjednoczonych zupełnie nowe życie, w którym robiła to, o czym usłyszała od Jacka. Widzimy to na zdjęciach z młodości kobiety pokazanych w końcowych scenach – jazda konno, lot samolotem, molo w Santa Monica. Było to dla mnie piękne że po śmierci ukochanego chciała, nawet w pojedynkę, zrobić rzeczy, jakie mieli zrobić razem.

Ale były też rzeczy, które mnie przerażały. I to do takiego stopnia, że pewnie dlatego, mając dziesięć lat, skupiałam się tylko na wątku nieszczęśliwej miłości. Bo miałam w głowie ciało unoszące się w wodzie w zatopionej sali bankietowej. Kobietę z niemowlęciem, pytającą kapitana gdzie ma pójść, a potem widok ich zamarzniętych, dryfujących ciał. Przypominającą maskę twarz człowieka, który zamarzł w lodowatej wodzie z otwartymi oczami. Oficera Murdocha który prawą dłonią salutuje, a następnie lewą pociąga za spust strzelając sobie w głowę. Moment, w którym na statku zgasły wszystkie światła. Ludzi, którzy wpadli w szczelinę łamiącego się na pół statku. Tych, którzy spadali w dół pokładu wprost do lodowatej wody. Fabrizia, który zginął w wodzie przygnieciony złamanym kominem wraz z innymi pasażerami. Człowieka, który spadł z rufy i uderzył o jedną ze śrub.

Moja obsesja związana z tematem Titanica była intensywna, ale dość krótka. Wiele z faktów historycznych utkwiło w mojej pamięci, tak samo jak utkwiły w niej związane z filmem ciekawostki. Zawsze podziwiałam Camerona za to, że przygotowując się do stworzenia produkcji kilkukrotnie schodził pod wodę, by nagrać wrak statku. Bo tak, ujęcia, jakie widzimy na samym początku, to prawdziwy Titanic spoczywający na dnie Atlantyku. Ponadto zawsze imponowało mi to, jak dokładnie odwzorowany został statek; zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz oraz to, że niektóre kadry z filmu są odwzorowaniem wykonanych na statku zdjęć – najpopularniejsza jest chyba scena, w której na pierwszym planie widzimy dwóch mężczyzn i bawiącego się bączkiem chłopca. Do kolejnych easter eggs (nie wiem, czy to dobre określenie w tym kontekście) można dorzucić autentyczne nazwiska pojawiające się wśród załogi, prawdziwe cytaty wypowiedziane lub zapamiętane przez ocalałych, czy epizodyczne postaci wzorowane na prawdziwych osobach.

Rok temu widziałam ten film w całości pierwszy raz od wielu lat – gdy dowiedziałam się, że z okazji 25 rocznicy będzie w kinie, i to w 4D, dosłownie musiałam tam być. Kumpla, z którym wybrałam się na seans co i rusz zasypywałam ciekawostkami dotyczącymi statku, filmu, czy konkretnych scen. Niektóre z tych rzeczy – jak zostało wspomniane wyżej – wyczytałam w Internecie. Wiele dostrzegłam też sama – nie jestem w stanie zliczyć ile razy widziałam ten film, ale znam go na tyle dokładnie, że wyłapywałam nawet drobne różnice pomiędzy niektórymi klatkami. I tak, spłakałam się potężnie na tym seansie.

Niecały tydzień temu znów widziałam tę produkcję, jako że moja przyjaciółka zaproponowała, by ją obejrzeć. I kolejny raz siedziałam – tym razem przed telewizorem – z zapartym tchem, wtrącając ciekawostki. Jako, że od poprzedniego seansu nie minęło zbyt wiele, a film i tak znam na pamięć, spojrzałam na niego z nieco innej perspektywy niż zazwyczaj. Pozwólcie, że ją przedstawię.

Przeraża mnie jak bardzo zaślepieni Sercem Oceanu są poszukiwacze skarbów. Narracja, jaka towarzyszy poszukiwaniom i przekazowi medialnemu, który oglądamy wraz z wiekową Rose, zupełnie nie uwzględnia ogromu katastrofy i tego, jakie piętno odcisnęła na pasażerach i ich rodzinach. Ale kobieta decyduje się podzielić informacjami o bezcennym diamencie, a przy okazji przybliżyć niemal tydzień ze swojej przeszłości. Wspominałam już, że nie za bardzo rozumiałam, co kierowało Rose – gdy chciała skoczyć lub gdy postanowiła, że to z Jackiem Dawsonem zejdzie na ląd w Stanach Zjednoczonych. Przecież miała wszystko – wszystko, poza wolnością. Jako kobieta u progu dorosłości nie mogła korzystać z życia – musiała trzymać się etykiety, wyjść za mąż tylko po to, by nie utracić nazwiska i by jej matka nie musiała iść do pracy. To na niej ciążyła presja by rodzina przetrwała w wyższych sferach, choć mężczyzna, którego miała poślubić nie rozumiał jej „napadów melancholii” i był wobec niej przemocowy. Nie można powiedzieć jednak, że jej w pewien sposób nie kochał – próbował trafić do jej serca obdarowując prezentami, wsadził do szalupy ratunkowej, szukał jej na Carpathii. Akurat co do ostatniego nie ma pewności, czy szukał jej bo chciał dowiedzieć się czy przeżyła, czy dlatego, że chciał odzyskać diament. Ale w momencie, w którym sam miał okazję bezpiecznie wsiąść do szalupy, zrezygnował ze swojego miejsca by upewnić się, że Rose się uratuje. Tutaj też zastanawia mnie, czy w grę wchodzi męska duma (wszak otrzymał informację, że kobieta jest po drugiej stronie statku z Jackiem), jednak przypuszczam, że gdyby tylko to nim powodowało, byłby w stanie w tamtej chwili odpuścić. 

Z biegiem lat inaczej postrzegam również Ruth DeWitt Bukater, czyli matkę naszej głównej bohaterki – kiedyś jej nie znosiłam, obecnie, choć po jej zachowaniu widać klasizm i niechęć do osób z niższych sfer, współczuję jej faktu, że mąż zostawił ją z długami, a całą nadzieję pokładała w córce, bo sama nie była już pierwszej młodości i możliwe, że lata wcześniej sama została postawiona w podobnej sytuacji. Okropnie patrzy się również na moment, w którym Rose odmawia wejścia do szalupy wraz z matką, a także ten, gdy Ruth w przerażeniu patrzy na tonący statek nie wiedząc, co dzieje się z jej jedynym dzieckiem, czy w ogóle jeszcze żyje.

W historii Jacka i Rose obecnie urzeka mnie to, że dziewczyna znalazła na swojej drodze kogoś, kto powiedział jej (i w zasadzie też pokazał), że można żyć zupełnie inaczej, chwytając dzień i tworząc wspomnienia. Że dzięki tej relacji nabrała odwagi, by wyrwać się ze swojej złotej klatki, zacząć decydować o swoim życiu nie oglądając się na matkę czy narzeczonego. I to, że po katastrofie w pełni korzystała z życia i szansy jaką dostała. Tę relację poniekąd postrzegam także jako metaforę tego, jak otarcie się o śmierć wpływa na człowieka i jego postrzeganie świata. Rose jest tutaj właśnie tym człowiekiem, zamkniętym w okowach losu a Jack, który z dnia na dzień pokazuje jej jak czerpać radość z życia, symbolizuje właśnie to otarcie się o śmierć.

Oglądając film obecnie, o wiele bardziej uderza mnie historyczna część, na którą jako dziecko się zamknęłam – ogrom tragedii był zbyt duży. Oczywiście wiedziałam, ile dusz pochłonął Atlantyk tamtej nocy i jak długo trwało zdarzenie, jednak nie potrafiłam wówczas wyobrazić sobie, jak coś takiego może wpłynąć na człowieka. Z jednej strony to okropne, jak klasizm segreguje ludzi na „lepszych” i „gorszych” – pasażerowie pierwszej klasy w pierwszej kolejności są wpuszczani do szalup, są traktowani z szacunkiem i przede wszystkim mają wybór, zaś osoby podróżujące 3 klasą w wielu przypadkach nie mają nawet szansy wyjść spod pokładu. Z drugiej widzimy, że w obliczu śmierci nie liczą się dobra materialne, bo kostucha upomni się o każdego. Tu mam na myśli moment, w którym orkiestra wykonuje utwór Nearer My God To Thee i widzimy starszą parę trzymającą się za ręce w łóżku w kabinie pierwszej klasy (swoją drogą to postaci oparte na prawdziwym małżeństwie – Ida Straus zrezygnowała ze swojego miejsca w szalupie, gdyż przeżywszy 40 lat ze swym mężem, Isidorem, chciała być z nim do końca), a w kolejnej irlandzką matkę, która dwójce swoich dzieci opowiada mit Tír na nÓg, opowiadający o krainie, do której niebawem mieli trafić. To były sceny, które podczas ostatniego seansu poruszyły mnie najmocniej.

Obiecałam, że do tego wrócę, więc już wyjaśniam, o co chodziło mi z ostatnimi scenami filmu. Wyrzucenie klejnotu z powrotem do Oceanu od zawsze wydawało mi się jak najbardziej sensowne i symboliczne – Rose w końcu podzieliła się swoją historią, zdjęła ją ze swoich barków tak, jak po zapozowaniu dla Jacka zdjęła z szyi ciężki klejnot. Wrzucenie Serca Oceanu do wody jest zrzuceniem z siebie ciężaru całej historii. Samą końcówkę zrozumiałam z biegiem lat, więc teraz była dla mnie po prostu oczywista. Rose nie zasypia, a odchodzi, wracając do miejsca, w którym po raz pierwszy spotkała szczerych, życzliwych jej ludzi, których znała zaledwie przez kilka dni. I pomimo tak krótkiego czasu to właśnie ci konkretni ludzie i to konkretne miejsce stało się najbliższe jej sercu – nie tylko za sprawą samej tragedii, ale także faktu, że właśnie podczas dziewiczego rejsu Titanica zrozumiała że może żyć po swojemu i decydować o sobie.

Wspomniałam imię Fabrizia, ale mogłabym wspomnieć jeszcze kilka imion padających w filmie. Uważam to za świetny zabieg, że nawet epizodyczni bohaterowie otrzymali imiona. To sprawia, że film uderza jeszcze mocniej – uświadamiamy sobie, że każdy z tych ludzi miał jakieś imię, przeszłość, płynął do Ameryki z jakimiś nadziejami i oczekiwaniami. Nawet jeśli imiona epizodycznych postaci nie pokrywają się z imionami faktycznych pasażerów statku uważam, że to piękny hołd i wspaniały zabieg, uświadamiający widzowi, że niezależnie od warstwy społecznej jesteśmy ludźmi i każdy zasługuje na tym, by o nim pamiętano.

Swoją drogą wiecie, że plan był dokładnie odwzorowany do tego stopnia, że na sztućcach można zauważyć wytłoczone logo White Star Line?

Jestem pod wielkim wrażeniem kreacji historycznych postaci – w szczególności Thomasa Andrewsa, konstruktora statku, oraz Niezatapialnej Molly Brown, która według mnie zasługuje na swój własny film – jako pasażerka pierwszej klasy pomagała innym osobom wsiadać do szalup, a gdy sama omyłkowo została posadzona w jednej z nich sprzeciwiła się wodowaniu łodzi, która nie była całkowicie pełna. To również ta kobieta chciała ratować osoby ocalałe z katastrofy, a już na Carpathii pomogła w stworzeniu Komitetu Rozbitków.

Całości dopełnia wspaniała muzyka kompozycji Jamesa Hornera. Choć wielokrotnie słyszymy jeden konkretny motyw muzyczny, za każdym razem niesie on ze sobą zupełnie inny ładunek emocjonalny, za sprawą wykorzystania różnych instrumentów. Ale nie będę się już dłużej rozwodzić nad muzyką, czy kadrami. Film, niezmiennie od 2008 roku ma u mnie ocenę 10/10, chociaż w produkcji zdarzyło się kilka niedociągnięć. Mam nadzieję, że kiedyś znów nadarzy się okazja, by zobaczyć Titanica na wielkim ekranie.

Alex K.


Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.