Miejsce, które niesie za sobą uczucie nierealności i poezji w swojej bajkowości. Idzie za tym poczuciem młodsza wersja mnie, która po raz pierwszy ujrzała magię tej przestrzeni. Moja mama prowadziła mnie za rękę, gdy przekroczyłyśmy próg przeszklonych drzwi. Naszym oczom ukazały się rośliny zaklęte w kawiarnianej szklarni stworzonej na wzór zimowego ogrodu. Żywot ich, można rzec, był spokojnie bezpieczny. Każda z nich wypielęgnowana i lśniąca. Zadebiutowały w moich oczach, wiele księżyców temu. Wtedy, bardzo możliwe, że ich liście były niewiele mniejsze od młodszej wersji mnie. Przyozdabiały ściany i pięły się aż do nieba. Wśród nich skromna surowość prostoty mebli w odcieniach szarości i czerni. Część z nich muśnięta przeplataną wikliną. Gdzieniegdzie zielone obicia współgrały z barwami roślin. Gdy zasiadłam na grafitowej sofie, głowa sama kierowała się ku górze. Promienie słońca przemykały z lekkością przez szklane kafelki ułożone niczym wielki witraż, a chmury urozmaicały tamten widok. Dach tak przejrzysty, że można było obserwować upływający czas, gdy z każdą kolejną chwilą niebo zmieniało swój koloryt. Sięgając pamięcią tak daleko, przypomina mi się opatulająca serdeczność tej kafeterii.
Minęło wiele lat, zanim zjawiłam się w niej ponownie. Powód był prosty. Przez ten cały czas uważałam, że zmyśliłam sobie to wnętrze. Na samą myśl o istocie tego piękna, człowiek nie był w stanie uwierzyć, że jest prawdziwe. Kolejnym razem podczas odwiedzin byłam już w liceum. Pierwsze wrażenie sprawiało brak znaczących zmian. Jak zapamiętałam tamto miejsce, tak stało i dalej wzbudzało zachwyt. Jedynie pewne niuanse wskazywały na bieg czasu. Chociażby zegary wiszące na ścianie, tuż przed wejściem do lokalu. Pamiętam je jeszcze za młodu, ale podpisy pod nimi były zupełnie inne. Wtedy przedstawiały różnice czasowe między światowymi stolicami, dziś wskazują godziny lubelskich dzielnic. Wszystkie wskazówki są w jednej formacji o znaczącej spójności. W tym zakątku pytanie o godzinę jest równoznaczne z nieśmiesznym żartem. Wystarczy się trochę rozejrzeć i odpowiedź mimowolnie nasuwa się sama.
Priorytety są dziś nieco inne. Jako dziecko jeszcze nie smakowałam kawy, wtedy moją sympatią była bardzo słodka herbata. Obecnie uważam się za godnego konesera kofeinowej dawki w czarnej cieczy. Plotki głoszą, że w tym miejscu wypijemy najtańszą kawę w mieście. Taniej może być już tylko w automatach. Niech ta wzmianka was nie zmyli, ponieważ jakość ziaren jest iście zadowalająca. Zapach intensywny, trochę goryczkowy. Wyczuwalne orzechowe nuty zatapiane w czekoladzie o niskiej kwasowości. Pierwszy łyk americano zachęca do zaczerpnięcia kolejnego. Możliwość dodania cynamonu jest mistrzowskim ulepszeniem tego smaku. Ponadto niezwykła aksamitność białych kaw, gładkie jak masełko i łaskoczące podniebienie. Przebija się przez nie lekka słodycz mleka, ale jeśli chcecie alternatywę dla jego krowiego rodzaju, to możecie wybrać inne warianty, nie dopłacając do rachunku. Kuszące, nieprawdaż?
Jeśli nie jesteście kawoszami, pewnie przypadną wam do gustu wszelakie herbaty. Na zimowy czas poleca się również gorąca czekolada z piankami. Do przekąszenia często wystawiane są francuskie rogale, a czasem bardzo dopieszczone kanapki po brzegi wypchane roślinnymi cudownościami. W chwili doznania tej egzystencji, do uszu napływają spokojne dźwięki delikatnego jazzu. Wybrzmiewa melodia klawiszy, komponując się wśród symfonii saksofonu. W repertuarze są również inne, równie przyjemne gatunki idealnie dopasowane do pory roku i pogody za oknem.
Właśnie tam możemy doświadczyć łączenia przyjemnego z pożytecznym. Siadając, w chwili gdy bierzesz spokojny wdech i wydech, nagle rozwarstwiasz się na siedzeniu. Krzesła wydają się być niezwykle wygodne, a kanapy coraz bardziej miękkie. Dostęp do internetu umożliwia pracę przy rzeczach istotnych, a panująca wokół cisza pozwala także na relaks w towarzystwie książki. Z ciekawostek zaliczanych do przydatnych można dodać, że w jednym z czterech rogów przestrzeni mieści się wzbudzający ciekawość wieszak z ubraniami. Można zawiesić na nim ubrania, by dać im drugie życie, lub zabrać do domu te przez siebie upatrzone. Kwota takiej przyjemności jest równa okrągłemu zeru.
Po zachodzie słońca, w chwili zapadającego na dworze zmroku, w Centralnej ciało zostaje opatulone ciepłym światłem lamp. Gdy ono rozgrzewa serca, a pyszne wina rozgrzewają również i brzuchy. Ta przestrzeń, to wzorcowy punkt doświadczenia rozpływającego się braku pośpiechu, jakby czas się zatrzymał i tylko przeszklony sufit przypominał o jego upływie. Niepozorna lokalizacja kawiarni przyczynia się do braku tłumów. Zapewne na myśl mogły nasunąć się okoliczności oddalone od centrum miasta. Nic bardziej mylnego. Kilka metrów od Placu Litewskiego, przy Peowiaków 12, znajdziemy Centrum Kultury. Właśnie tam możecie odszukać kawiarnię Centralna, o której była ta historia. Wchodząc głównym wejściem przemierzacie korytarz i skręcacie w lewo. Sąsiaduje ona równolegle z księgarnią Dosłowna. Pozwólcie sobie na chwilę rozpusty, smakując rozkoszy ich kaw i innych przyjemności. Do zobaczenia!
Malwina Majsak – Cześć! Mam na imię Malwina i jestem dumną członkinią redakcji. W życiu zawodowym zajmuję się przekazywaniem wiedzy z zakresu tańca i jogi. Prywatnie uwielbiam celebrować chwile i spędzam w kawiarniach więcej czasu niż we własnym domu. Podczas tego rytuału popijam moją ulubioną pozycję jaką jest czarna kawa. Najlepiej czuję się z dala od centrum miasta i wybieram spacer po lesie. Kontakt z naturą jest dla mnie bardzo ważny.
Dodaj komentarz