,,Wstałam 24 lutego…”- cykl rozmów z młodymi Ukraińcami po ataku Rosji. Odcinek 2.

“WSTAŁAM 24 LUTEGO…” – CYKL ROZMÓW Z MŁODYMI UKRAIŃCAMI PO ATAKU ROSJI. ODCINEK 2.


Jula jest mieszkanką Lwowa od urodzenia. Ma 16 lat i żyje tam w czasie trwającej w kraju wojny.

Jula bardzo dobrze zna Polski – wychowuje się w rodzinie dwujęzycznej. Działa w polskiej redakcji radiowej, chodzi do polskiej szkoły i jest harcerką. Jej babcia od strony taty jest Polską, a rodzina od strony mamy pochodzi z Ukrainy. Szesnastolatka czuje, że zarówno Polska, jak i Ukraina to dla niej dwa domy. W jednym z nich szaleje tragedia. 

24 lutego zaczął się dla niej już o 6:00. – Mój tata wbiegł do mojego pokoju ze słowami: “Dzieci, wojna się zaczęła” – wspomina. Mówi, że na początku nie wiedziała, co się dzieje – wzięła komórkę do ręki i czytała o bombach, rakietach. Niedługo potem we Lwowie i innych ukraińskich miastach wybrzmiały syreny. – Po niezrozumieniu sytuacji wkradł się strach, ale nie poddałam się panice, w odróżnieniu od większości – podkreśla.

W pierwszych dniach wojny pisze mi, że we Lwowie nie było strzałów. Podkreśla, że jest spokojnie w porównaniu z centralną Ukrainą. Niepokój oczywiście szalał w sferze wirtualnej – docierały sygnały o atakach w Kijowie, Charkowie, Stanisławowie. W końcu Rosjanie trafili również do części wojskowej w Brodach, pod Lwowem. Potem przyszedł czas na Sambor (73 km od Lwowa) i Kamionkę Bużańską (40 km od Lwowa). – Wtedy zaczęłam się martwić o znajomych, którzy służą na poligonie w Jaworowie. Nikt nie wiedział, co się dalej stanie. Nie odrywaliśmy się od wiadomości – mówi 16-latka.

Dziewczyna zauważa duży problem, jakim jest wszechobecna panika. Mówi, że już 24 lutego o 9:00 rano, gdy była w sklepie, na półkach były w większości pustki. Najpierw zniknęły woda i chleb, później makaron, kasza, konserwy i drożdże. Mówiono, że mogą odłączyć wodę, więc na potęgę wykupywano baniaki. – Ludzie podzielili się na dwie kategorie: jedni wynosili pół sklepu, inni brali to, co zostało – irytuje się Jula. Do bankomatów i aptek ustawiały się kolejki. Wieczorem sytuacja uspokoiła się. 

Gdy pytam o to, jak reaguje jej otoczenie, zauważa, że zależy to od wieku. – Młodsze dzieci oczywiście nie rozumieją, co się dzieje. Starszym zdarza się płakać, kiedy słyszą huk, ale młodzież reaguje w miarę spokojnie. Moja babcia przeżyła II wojnę światową: któregoś dnia płakała od rana do wieczora. Śniły jej się sytuacje, które przeżyła wtedy, np. obóz koncentracyjny. Starsi martwią się: wiem, że zdarzały się zawały z powodu całej sytuacji i ludzie trafiali do szpitala – mówi dziewczyna.

Edukacja we Lwowie odbywa się zdalnie, ale w klasie Juli mało kto brał udział w lekcjach w czwartek i piątek, jeśli te w ogóle się odbywały. – Od dzisiaj zaczęły nam się dwutygodniowe wakacje. Będę uczyła się jedynie na korepetycjach, bo w wakacje mam maturę (t.j. ZNO). Powstało oczywiście pytanie, czy ta się odbędzie… – opowiada Jula.

Dziewczyna nie chce obecnie opuszczać rodzinnego miasta, bo tu czuje się najbezpieczniej. Wie, że rakiety trafiły w jednostki wojskowe, ale w samym Lwowie nadal nic się nie wydarzyło. Panuje spokój, chociaż nieustannie rozbrzmiewają syreny i odbywają się ewakuacje ludzi. Kiedy rozbrzmiewa syrena, obywatele mają schować się w piwnicy lub przystosowanego schronu. Przez pierwsze dwa dni powtarzało się to często, od soboty działo się rzadziej. 

– Wczoraj natomiast zdarzyło się coś, co nie działo się wcześniej: syreny wybrzmiały jednocześnie we wszystkich ukraińskich miastach i wyły bez przerwy. Było niebezpiecznie ze względu na rakiety nadciągające od strony granicy ukraińsko-białoruskiej. To było naprawdę straszne, istniało zagrożenie – wspomina Jula. Ukraińcy dostali zalecenie, aby każdy miał spakowany plecak lub torbę najpotrzebniejszych rzeczy, w razie potrzeby ewakuacji. W niektórych obwodach – charkowski, kijowski – zalecano spanie w takich ubraniach, które umożliwiałyby ewakuację bez potrzeby przebierania.

Obecnie dziewczyna czuje się spokojnie. Pierwszy strach minął. Twierdzi, że ma dobry wpływ na swoich znajomych, bo stara się bez paniki podchodzić do sytuacji. Wierzy, że kluczem jest zajęcie się teraz wszystkimi sprawami, które powinny zostać zrobione. Zbiera więc rzeczy dla potrzebujących i dostarczyła im już dwa duże worki. Stara się mieć kontakt ze znajomymi z innej części Ukrainy, żeby być na bieżąco. Jest w kontakcie z rodziną, bo wie, że wszyscy tego teraz potrzebują. Szczególnie babcia, więc stara się odciągnąć jej uwagę od wiadomości rozmową. 

– Martwię się o tych, którzy mieszkają w centrum kraju i na wschodzie. Nie pracują tam apteki, zamykane są sklepy. Prawie niemożliwym jest dostarczenie im czegokolwiek. Wiele osób straciło dachy nad głową przez eksplozje. To są najstraszniejsze rzeczy, które widzę – smuci się dziewczyna. 

Jula nie oczekuje wielkiej pomocy, ale było to dla niej istotne, że wielu jej polskich znajomych zadzwoniło upewnić się, czy wszystko u niej w porządku.  – Jestem zachwycona tym jak wiele ludzi w Polsce, i nie tylko, dołącza się do pomocy – kończy rozmowę Jula. Zauważa jednak, że przez skalę zainteresowania tematem bardzo szybko rozpowszechniają się nieprawdziwe wiadomości. Ludzie byli przekonani, że Lwów jest atakowany lub zaraz będzie pod ostrzałem. Prosi więc o weryfikowanie faktów.