,,Wstałam 24 lutego…” – cykl rozmów z młodymi Ukraińcami po ataku Rosji. Odcinek 3.

Mia to młoda obywatelka Polski, chociaż sercem jest Ukrainką. Tam się wychowała, ukończyła szkołę i stamtąd pochodzi jej rodzina. Większość bliskich mieszka za wschodnią granicą, a jej przyszło mierzyć się z konfliktem zbrojnym z daleka od ojczyzny.

Pochodzi z Pawłowa, dużej wsi położonej w obwodzie lwowskim. Studia rozpoczęła już w Polsce na Uniwersytecie Wrocławskim. Przyjechała po lepszą przyszłość, a jej ukochanym miejscem do życia stała się podwrocławska gmina Jelcz-Laskowice. Mieszka tam w otoczeniu licznej diaspory ukraińskiej, która bez problemu odnalazła się pomiędzy polskimi mieszkańcami. Udowodnił to zeszły tydzień, kiedy wspólnymi siłami i w dwa dni zdołali zorganizować schronienie dla 40 uchodźców w opuszczonym budynku w gminie. 

Przyznaje mi się, że ma niewiele czasu, odkąd wybuchła wojna. Funkcjonuje na małej dawce snu, nie czuje głodu ani zmęczenia. Czasem uderza jedynie ból. Kiedy rozmawiałyśmy w zeszłą niedzielę, od kilku dni nie była w swoim domu, bo biegała z miejsca na miejsce załatwiając potrzebną pomoc, a potem przygotowując schronisko. – Tutaj jest mój dom, bo tutaj są moi ludzie. Mogę zrobić więcej tu na miejscu niż w swoich czterech ścianach – podkreśla Mia.

Poza pomocą w schronisku dla uchodźców zawodowo prowadzi biuro legalizacyjne. Chce teraz jak najbardziej pomóc przyjezdnym w zalegalizowaniu ich pobytu i dopełnianiu kwestii formalnych związanych z przebywaniem w Polsce. Oferuje darmowe konsultacje dla osób przyjeżdżających: – Niektórzy z uchodźców przekroczyli granicę polsko-ukraińską na wewnętrznym paszporcie, ale w ciągu 15 dni należy zmienić ten dokument.

– Bardzo nam zależało na tym, aby przyjeżdżające do Polski matki z dziećmi miały godne warunki do życia. To niebywałe, ale niektóre z nich 5 dni bywają w drodze: nie jedzą, nie przyjmują przepisanych leków, bez przerwy prowadzą samochód w ciąży. Trafiają do nas uchodźcy w trudnych warunkach, a skoro ich mężowie walczą o nasz kraj, to my w Polsce musimy zająć się ich rodzinami – opowiada o swojej pomocy młoda obywatelka Polski.

Przyznaje, że niewiele pamięta z poranku 24 lutego. Budząc od razu sprawdziła wiadomości w internecie. Uderzyła ją wiadomość o ogłoszeniu w Ukrainie stanu wojennego. Były łzy, strach i ból. Dzień przed atakiem Rosji gościła jeszcze w Jelczu-Laskowice kuzyna wraz z jego rodziną – żoną i roczną córeczką. Postanowili jednak natychmiast wracać do kraju. – Prosiłam ich, żeby przeczekać chociaż do weekendu: nie było wiadome, co zastaną na Ukrainie. Ale pojechali… – wspomina Mia. Chwilę po tym jak przekroczyli granicę, rozpętało się piekło, które trwa do teraz w całym kraju. 

– Bardzo duży wpływ na moje wychowanie miała moja kochana babcia. Mówiła mi, że dobro zawsze wraca z potrójną siłą. Wiem, że miała rację – kończy Mia.

Jej tata mieszka w Polsce już prawie 20 lat. Mama również przeniosła swoje życie tutaj. Na Ukrainie zostali jednak wszyscy pozostali członkowie rodziny Mii. – Moją pierwszą reakcją był telefon do nich z zapytaniem, czy wszystko w porządku. Na początku, rzeczywiście było spokojnie: wojna działa się daleko od podlwowskich terenów. Ale wojna przyszła także do nich – przekazuje mi dziewczyna. 

Mówi, że najbardziej martwi się o babcię. Nie wie, czy ta sobie poradzi, czy nie zabraknie jej żywności i czy nie zaczną się w tamtej okolicy ataki bombowe. – Jeśli tylko babcia przekaże mi, że jest w okolicy niespokojnie, pojadę tam po nią i przywiozę ją do Polski – deklaruje Mia.

Już w czwartek jej tata pojechał na granicę pomagać po polskiej stronie. Córka przekonała go, żeby nie jechał na stronę ukraińską. Zgodził się, bo ma świadomość, że gdyby coś mu się stało lub nie mógłby wrócić z powrotem na Dolny Śląsk, to córka sama musiałaby zaopiekować się chorą na stwardnienie rozsiane matką.  

– Boję się o swoich znajomych i znajomych mojego chłopaka. Są w takim wieku, że większość jest zobowiązana służyć w wojsku. Wszyscy moi koledzy z klasy brali udział w szkoleniach wojskowych, bo gdy skończyliśmy szkołę, to był przełom 2014 i 2015 roku, kiedy zaczynał się Majdan w Kijowie – opowiada dziewczyna.

Codziennie jest w kontakcie z bliskimi, którzy przechodzą przez tragedię na Ukrainie. Prosi, aby dbali o siebie i dawali znać, jak wygląda sytuacja w samym centrum zdarzeń. Gdyby cokolwiek się działo, jest gotowa pojechać po każdego z nich na ratunek. Do głowy przychodzą jej same przyziemne oczekiwania, ale mimo to wydaje się to nie do spełnienia w najbliższym czasie. – Chciałabym napić się z nimi kawy, tak po prostu porozmawiać. Podziękować za to co robią. W jednej chwili zmienili się w tak dorosłych i tak odpowiedzialnych, że jestem dumna, że mogę powiedzieć, że mam wokół siebie tak wspaniałe osoby.