Dom z papieru po niemiecku, czyli historia ”Kapitana z Köpenick” 

Wilhelm Voigt – zdjęcie policyjne

Słyszeliście żart o tym, jak to zwykły szewc dokonał aresztowania burmistrza, przejmując kontrolę nad miastem, a następnie ulotnił się z miejsca zdarzenia, zabierając ze sobą znaczną sumę pieniędzy? Prawdopodobnie nie, zresztą nic dziwnego, bo o ile mi wiadomo, póki co nikt jeszcze takiego żartu nie wymyślił. No dobra, koniec żartów, bo to wcale nie jest żart i historia taka miała miejsce w rzeczywistości. Wydarzyła się ona w 1906 roku w położonym niedaleko Berlina mieście Köpenick (obecnie jedna z dzielnic Berlina), gdzie pewien szewc wywiódł w pole niemieckich urzędników i wojskowych oraz mieszkańców Köpenick przy pomocy skompletowanego naprędce munduru oficera gwardii pieszej oraz swojej charyzmy, zyskując sobie miano ,,Kapitana z Köpenick’’.

Motywy zbrodni

Człowiek, do którego przylgnęło miano ,,Kapitana z Köpenick’’ nazywał się naprawdę Wilhelm Voigt. Urodził się w 1949 roku w Pilznie jako syn szewca. Sam też w końcu podjął się tego fachu. Już w wieku 14 lat został skazany na 14 dni aresztu za dopuszczenie się kradzieży, co nie rokowało zbyt dobrze dla przyszłości młodego Wilhelma. Pracując jako czeladnik szewski, Voigt ledwo wiązał koniec z końcem i niejednokrotnie zmuszony był podróżować od miasta do miasta w poszukiwaniu pracy. Aby poprawić nieco swoją sytuację finansową, postanowił wykorzystać także alternatywne formy zarobku i bynajmniej nie mam tu na myśli internetowych zbiórek pieniędzy. W latach 1864-1891 czterokrotnie skazywany był za kradzież i dwukrotnie za fałszerstwo, spędzając wiele lat w niemieckich więzieniach. W 1890 roku za próbę obrabowania przy pomocy łomu skarbca dworskiego w miejscowości Wągrowiec (wówczas Wongrowitz) otrzymał 15 lat więzienia. 

Po wyjściu na wolność próbował na nowo ułożyć swoje życie, jednak praktycznie uniemożliwiała mu to jego kryminalną przeszłość – dostał zakaz wstępu na teren należący do Wielkiego Księstwa Meklemburgii-Schwerin, a wkrótce również zakaz wstępu na teren Berlina. Voigt nie zastosował się jednak do zakazu i zamieszkał w Berlinie w niezarejestrowanym mieszkaniu ze swoją starszą siostrą i jej mężem. Szybko znalazł pracę w fabryce obuwia, jednak ze względu na to, że przebywał na terenie Berlina nielegalnie, jego zarobki były niewielkie, a on sam nie miał szans na stałe zatrudnienie. Wilhelm miał już dość takiego życia, dlatego postanowił dokonać kradzieży na większą niż do tej pory skalę.

Köpenickiada

Za cel obrał ratusz znajdującego się niedaleko Berlina miasta Köpenick. Tym razem jednak postanowił działać w nieco odmienny sposób niż w przypadku kradzieży dokonywanych przez niego wcześniej. Przez kilka dni Wilhelm odwiedzał różnych handlarzy używanymi ubraniami, od których skupował poszczególne elementy munduru kapitana pruskiego 1. pułku gwardii pieszej. Następnie zaś udał się w tym przebraniu w okolice więzienia Plötzensee, znajdującego się w zachodniej części Berlina, gdzie właśnie następowała zmiana warty. „Kapitan” podszedł do oddziału zwolnionych wartowników, przedstawił im się i powołując się na rzekomy rozkaz najwyższego dowództwa wziął pod swoją komendę 10 lub 11 żołnierzy. Następnie udał się z nimi na dworzec kolejowy, gdzie wsiedli w pociąg jadący do Köpenick, ponieważ, jak wyjaśnił znajdującym się pod jego komendą żołnierzom, nie miał uprawnień do rekwirowania pojazdów mechanicznych, a poza tym jego misja wymagała zachowania pełnej dyskrecji. Żołnierze nie protestowali, tym bardziej że w trakcie postoju na przystanku w Rummelsburgu postawił każdemu z nich po piwie, sam zaś uraczył się koniakiem – oczywiście do zamówienia wszystkich tych wiktuałów wystarczyło jedynie słowo honoru „kapitana”, który obiecał, że armia pokryje za niego wszelkie koszty. Po przybyciu do Köpenick w podobny sposób zafundował sobie oraz swoim podkomendnym syty obiad na tamtejszym dworcu. Postanowił również wtajemniczyć ich w rzekomą tajną misję powierzoną mu przez najwyższe dowództwo – celem ich przyjazdu do Köpenick miało być aresztowanie burmistrza oraz kilku innych osób. Bez najmniejszego sprzeciwu żołnierze udali się razem ze swoim „kapitanem” do ratusza miasta Köpenick. 

Voigt razem z wojskowymi zajął budynek. Kazał podkomendnym zamknąć oraz pilnować wszystkich możliwych wyjść, a także zabronił urzędnikom oraz petentom przebywającym w ratuszu wychodzić bez jego zgody z budynku, a nawet przemieszczać się po nim. Następnie „w imieniu Jego Cesarskiej Mości” aresztował burmistrza oraz jego sekretarza, których kazał zamknąć w biurach i pilnować, dopóki nie zdecyduje, co z nimi zrobić. Obecnym w ratuszu żandarmom kazał otoczyć budynek zwartym kordonem, aby zaprowadzili porządek w jego najbliższym otoczeniu. Jednego żandarma przydzielił sobie, aby ten nawigował go po budynku. Następnie znalazł skarbnika Köpenick, któremu kazał sporządzić zestawienie rachunków ratusza i „z przykrością” stwierdził, że będzie musiał skonfiskować zawartość skarbca miejskiego. Skarbnik oraz część żołnierzy znajdujących się pod komendą Voigta zaczęli znosić do ratusza pieniądze z miejskiego skarbca, a także te znajdujące się w depozycie oddalonej o kilkadziesiąt metrów poczcie. Po przeliczeniu okazało się, że… skarbiec miasta Köpenick jest praktycznie pusty. Skonfiskowanych pieniędzy było łącznie 3557 marek i 45 fenigów (warto również wspomnieć, że zgodnie z danymi wpisanymi do księgi kasowej w ogólnym rozrachunku i tak brakowało jeszcze 1 marki i 67 fenigów), współcześnie byłaby to równowartość około 22 000 euro. Pokwitowanie z zatrzymania zawartości miejskiego skarbca Voigt podpisał nazwiskiem naczelnika więzienia, z którego niedawno wyszedł – von Malzahn – dodając do tego dopisek ,,H. und 1. G. R.’’ – kapitan w 1 pułku gwardii pieszej. „Kapitan z Köpenick” osiągnął swój cel, postanowił więc jak najszybciej opuścić miejsce zbrodni – w tym celu rozkazał on pozostać żołnierzom oraz żandarmom i pilnować ratusza przez co najmniej pół godziny od momentu jego wyjścia, doprowadził również do zablokowania na godzinę połączeń telefonicznych i telegraficznych Köpenick z Berlinem, a także udzielił urlopu szefowi miejscowej policji. Ostatecznie „Kapitan z Köpenick” kazał przewieźć burmistrza i jego sekretarza pod strażą wojskową w wynajętych na koszt armii powozach do więzienia w Berlinie. 

Sam zaś wrócił na stację, odprowadzony przez tłumy zaciekawionych mieszkańców Köpenick. Podobno na miejscu zdążył jeszcze wypić kufel piwa (jak zwykle na koszt armii), po czym ulotnił się z miejsca zdarzenia najbliższym pociągiem zmierzającym w kierunku Berlina, gdzie zaopatrzył się w cywilne ubrania, mundur zaś wyrzucił na polu w dzielnicy Tempelhof, gdzie wkrótce znaleźli go przechodnie. Pomimo przeprowadzenia udanego skoku Voigt nie cieszył się zbyt długo zdobytymi pieniędzmi. Po opuszczeniu ratusza przez enigmatycznego ,,kapitana’’ i wywiezieniu więźniów do berlińskiego więzienia pozostali w ratuszu (i co najważniejsze na wolności) radni miejscy niezwłocznie poinformowali telegraficznie o zaistniałym zdarzeniu przedstawicieli władz wyższego szczebla. Oczywiście ani najwyższemu dowództwu, ani znajdującym się wysoko w hierarchii urzędnikom cywilnym nie było wiadomo nic o żadnej tajnej misji, a tym bardziej takiej, która miałaby polegać na aresztowaniu burmistrza miasta oraz skonfiskowaniu znajdujących się w kasie miejskiej pieniędzy. Wszyscy doszli więc do wniosku, że władze miasta Köpenick, a także znaczna liczba żołnierzy i żandarmów padła ofiarą oszustwa, dlatego też wszczęto śledztwo w sprawie człowieka, którego zaczęto określać mianem „Kapitana z Köpenick”. Być może policji nigdy nie udałoby się odnaleźć Wilhelma Voigta (cóż wówczas kamery monitoringu nie były jeszcze tak bardzo rozpowszechnione, jak obecnie, w zasadzie to ich wtedy w ogóle nie było), gdyby nie to, że Voigt do swojego planu wtajemniczył dawnego kolegę z celi. Niestety, ale jak świat długi i szeroki, tak tajemnica przestaje nią być w momencie opowiedzenia jej innej osobie. Kolega Voigta z celi licząc na otrzymanie znacznej nagrody za wydanie „Kapitana z Köpenick” powiadomił policję o planach, o których Voigt opowiadał mu w celi oraz o tym, gdzie mieszka. Niewątpliwe przysłużył się on tym berlińskiej policji, gdyż ta już w 10 dni po dokonanej przez Voigta kradzieży namierzyła go, a następnie aresztowała, gdy ten spożywał śniadanie. Za swoje usługi nie dostał jednak nawet figi z makiem. Doprowadzony przed oblicze wymiaru sprawiedliwości Voigt twierdził, że podszywając się pod oficera i przejmując kontrolę nad ratuszem miasta Köpenick miał na celu nie kradzież pieniędzy z miejskiego skarbca, lecz zdobycie zagranicznego paszportu, który pozwoliłby mu legalnie przebywać na terenie Berlina. Jednak mało kto był w stanie uwierzyć w taką wersję zdarzeń. Biorąc pod uwagę to, że Voigt starannie przygotował się do popełnienia przestępstwa, nie było możliwe, żeby nie wiedział tego, że paszporty nie były wydawane w ratuszu miasta Köpenick, lecz w urzędzie pocztowym. Za tym, że głównym zamiarem Voigta była kradzież pieniędzy z miejskiego skarbca świadczył również fakt, że w trakcie okupacji ratusza nie zrobił nic co wskazywałoby na poszukiwanie paszportów. Przede wszystkim jednak pogrążyły go zeznania jego dawnego kolegi z celi, który stwierdził, że Voigt cały plan kradzieży opracował jeszcze będąc w więzieniu, a więc zanim otrzymał zakaz przebywania na terenie Berlina. Biograf „Kapitana z Köpenick” (tak, doczekał się on biografii – Wilhelm Voigt, a nie jego biograf) podejrzewał, że do okradzenia miejskiego skarbca Voigta zmotywowała zwykła plotka, jakoby miało się w nim znajdować około 2 mln marek (współcześnie byłaby to równowartość około 13 mln euro). Sąd Okręgowy w Berlinie skazał Wilhelma Voigta na cztery lata więzienia za niedozwolone noszenie munduru, wykroczenia przeciwko porządkowi publicznemu, pozbawienie wolności, oszustwo i poważne fałszerstwo dokumentów. Jako okoliczność łagodzącą sąd uznał jednak fakt, że po odbyciu swojej ostatniej kary więzienia Voigt dokładał wszelkich starań, aby zarabiać na życie w sposób zgodnym z prawem, lecz starania te zostały udaremnione ze względu na jego beznadziejną sytuację jako osoby karanej.

Nieoczekiwane skutki wybryku ,,Kapitana z Köpenick’’

Sprawa „Kapitana z Köpenick” obiła się szerokim echem nie tylko w Niemczech, ale również w całej Europie. Rozpisywała się o nim nawet prasa amerykańska. Wszyscy byli rozbawieni wyczynem dokonanym przez Wilhelma Voigta (no, może z wyjątkiem burmistrza Köpenick i jego sekretarza), o którym wieść dotarła nawet do samego cesarza Niemiec Wilhelma II Hohenzollerna. Czytając historię „Kapitana z Köpenick” w gazecie miał on powiedzieć „Widać, co oznacza dyscyplina. Żaden naród na ziemi w tym nas nie naśladuje!” – ta wypowiedź cesarza nie została jednak nigdy oficjalnie potwierdzona. 

  Nie każdy był jednak rozentuzjazmowany w tym samym stopniu co cesarz, niektórzy zaczęli postrzegać sprawę „Kapitana z Köpenick” w nieco innym świetle. Dostrzegli w niej bowiem przejaw tego, jak bardzo paranoiczny i groteskowy charakter przybrał w Niemczech kult munduru i stopni wojskowych w społeczeństwie niemieckim. Dla pozaniemieckiej prasy, a także liberalnych i lewicowych gazet niemieckich, wybryk Wilhelma Voigta był przejawem wszechwładzy armii w Niemczech oraz tego, jak głęboko militaryzm zapuścił korzenie w niemieckim społeczeństwie.

O całej sprawie pisano następująco w lewicowo-liberalnej gazecie „Berliner Volks-Zeitung”:

„Tak jak niewypowiedzianie zabawna, nieopisanie śmieszna jest ta historia, tak ma ona wstydliwie poważną stronę. Sztuczka z Köpenick okazuje się najbardziej błyskotliwym zwycięstwem, jakie kiedykolwiek odniosła skrajna myśl militarystyczna. Wczorajsze interludium uczy jasno: ubierz się w mundur w pruskich Niemczech, a będziesz wszechwładny. […] Rzeczywiście: bohater z Köpenick trafnie uchwycił ducha czasu. Stoi on na szczycie najbardziej inteligentnej oceny nowoczesnych czynników władzy. Ten człowiek jest politykiem najwyższej klasy. […] Zwycięstwo posłuszeństwa wojskowego kaduka nad zdrowym rozsądkiem, nad porządkiem państwowym, nad osobowością jednostki, oto co wczoraj w komedii Köpenick ujawniło się w sposób groteskowy i przerażający.”

Władze państwowe zareagowały na incydent z Köpenick, pouczając urzędników, aby przy wykonywaniu rozkazów zlecanych przez wojskowych nie polegali tylko i wyłącznie na ich stopniach wojskowych oraz słowie honoru, ale żądali od nich „odpowiednich dowodów”, a także dokumentów potwierdzających ich tożsamość.

Całe medialne zamieszanie niewątpliwie przysłużyło się jego sprawcy. Na proces Voigta zjechali dziennikarze z całego świata, a po skazaniu go na 4 lata więzienia niemieckie władze zostały wręcz zasypane prośbami o jego ułaskawienie pochodzącymi zarówno z kraju, jak i z zagranicy. Już 16 sierpnia 1908 roku Wilhelm Voigt został ułaskawiony przez cesarza i zwolniony z więzienia. Po wyjściu ,,Kapitan z Köpenick’’ zaczął otrzymywać znaczne sumy pieniędzy w zamian za sprzedaż praw do jego historii. Wkrótce stał się obiektem zainteresowania ówczesnego przemysłu rozrywkowego – jeździł od miasta do miasta, od wsi do wsi, wygłaszając przemówienia oraz podpisując autografy. Występował w cyrkach, knajpach i na jarmarkach odgrywając rolę „Kapitana z Köpenick”, a w przedstawieniach brali również udział niektórzy członkowie jego dawnego „oddziału”. Doczekał się nawet własnej figury woskowej w jednym z berlińskich muzeów oraz wydanej w 1909 roku autobiografii. Sława Voigta nie zmieniła jednak za wiele w stosunku władz do jego osoby. Jako osoba karana, znajdował się ciągle pod nadzorem policji. Wielokrotnie musiał również znosić szykany ze strony władz, którym nie podobało się to, że swoim wyglądem i zachowaniem kpi sobie z autorytetu armii. 

W końcu w 1910 roku Voigt opuścił Niemcy i wyemigrował do Luksemburga, którego obywatelstwo wkrótce otrzymał. Gdy zainteresowanie nim zmalało, musiał podjąć się pracy jako kelner. Później jednak powrócił do swoich korzeni i ponownie został szewcem. Udało się mu w końcu wyrwać z nędzy. Stał się na tyle bogaty, że kupił sobie automobil, tym samym stając się jednym z pierwszych właścicieli tego typu środka transportu w Luksemburgu. Nabył również dom przy Neippergstrasse 5, w którym mieszkał aż do śmierci. 

Z niemieckim wojskiem przyszło się spotkać „Kapitanowi z Köpenick” jeszcze raz, a konkretnie podczas I wojny światowej, kiedy to wojska niemieckie rozpoczęły okupację Luksemburga. Został wówczas zatrzymany i przesłuchany. Porucznik, który brał udział w przesłuchaniu, zanotował w swoim dzienniku: „Pozostaje dla mnie tajemnicą, jak ten żałosny człowiek mógł kiedyś wstrząsnąć całymi Prusami”. Wojna oraz powojenna inflacja spowodowały, że Wilhelm Voigt zubożał. W 1922 roku zmarł na skutek postępującej choroby płuc. Nawet po śmierci zdołał jednak wykręcić numer kilku osobom. Podobno kondukt pogrzebowy niosący trumnę ze zwłokami Voigta miał natknąć się na oddział żołnierzy francuskich stacjonujących w Luksemburgu. Gdy dowódca oddziału zapytał, kim jest zabity, żałobnicy mieli odpowiedzieć: „Le Capitaine de Coepenick” (po francusku „Kapitan z Köpenick”. Wówczas dowódca oddziału, przypuszczając, że spoczywa w niej prawdziwy kapitan kazać miał swoim ludziom, aby przepuścili kondukt pogrzebowy i oddali wojskowy hołd zmarłemu oficerowi.