Łukasz Knap
Krytyk i dziennikarz filmowy. Współpracował z „Vogiem” „Newsweekiem”, „Kinem” czy „Wirtualną Polską”. Prowadzi kanał Kanapa Knapa na YouTube i podcast na Spotify, w ramach którego publikuje rozmowy z ludźmi kina i kultury. Na 13. FKA był członkiem Jury Głównego w Konkursie Authors Spotlight.
***
Skupmy się na Kanapie Knapa. Jak narodził się ten pomysł? Wcześniej byłeś przecież związany z mediami tradycyjnymi.
Wszystko zaczęło się od kryzysu w mediach, który pogłębił się w czasie pandemii. Jako freelancer w tym czasie odczułem niestabilność mojej sytuacji zawodowej, zaczęło mi brakować przestrzeni, w której mógłbym kontynuować i rozwinąć swoją działalność. Zacząłem więc robić to na platformie, która pozwala mi na swobodniejsze poruszanie tematów, na które nie ma miejsca w tradycyjnych mediach. Bo one, jak mówię, są obecnie w kryzysie.
Jakie były główne problemy?
Kurczące się budżety, brak szacunku dla autorów i kultury słowa. Rynek psuje kilka rzeczy: przepracowanie, brak stabilnych umów o pracę i mierzenie wartości tekstu liczbą odsłon. Niestety, nie stworzyliśmy stowarzyszenia, które walczyłoby skutecznie o godziwe stawki dla autorów, a z drugiej pracowało nad kodeksem dobrych praktyk. Dziennikarze też mają swoje za uszami. Krótkie, pozbawione myśli teksty wywołują we mnie alergię. Clickbait stał się dominującą formą prezentowania tekstów w mediach internetowych, także tych, po których nigdy bym się tego nie spodziewał – np. w “Gazecie Wyborczej”.
Twój kanał to przede wszystkim dyskusje z twórcami – filmowcami, aktorami. Ale są też rozmowy z osobami zupełnie z kinem niezwiązanymi – Martą Lempart, Karolem Paciorkiem.
Kocham kino, bo przynosi mi tematy, o których chciałbym rozmawiać. Ale od początku zakładałem, że Kanapa będzie miejscem otwartym nie tylko na filmowców. Wynika to z mojego podejścia do rozmowy i samego kina. Film jest dla mnie narzędziem do rozumienia siebie i świata. Tym samym jest dla mnie rozmowa. Nie widzę więc powodów, dla których nie miałbym się zwrócić do ludzi spoza środowiska. Po obejrzeniu “Naszego czasu” Reygadasa od razu pomyślałem, że w pierwszej kolejności chciałbym porozmawiać o związkach niemonogamicznych, bo ten wątek obudził we mnie najsilniejszą emocję. I dlatego zaprosiłem psycholożkę Katarzynę Grunt-Mejer, która jest znakomitą badaczką tego tematu. Ona zwróciła uwagę na rzeczy, których ja w filmie zwyczajnie nie widziałem.
Bo film to pole do dyskusji. Na Kamerze Akcji to też było wielokrotnie podkreślane. Tylko czy na tę dyskusję we współczesnych mediach jest miejsce?
Ta przestrzeń się kurczy. Nie sądzę, że zainteresowałbym wydawców pomysłem rozmowy o poliamorii, której punktem wyjścia byłby film Reygadasa. Ich swobodę w dziennikach i tygodnikach dusi sznur zobowiązań patronackich. Wiele wywiadów, recenzji i artykułów powstaje tylko dlatego, że ktoś za to zapłacił. Trudno się dziwić, że takim tekstom brakuje głębi czy choćby cienia myśli krytycznej. Tej swobody i oddechu jest obecnie więcej w mediach niezależnych.
Jak rozmawiać z twórcami? Przecież nie zawsze zgadzasz się z tym, co stworzyli.
To nie jest proste. Niedawno Mateusz Kościukiewicz powiedział mi, że nie jest dobrą osobą do rozmawiania krytycznie o filmie takim jak „Orzeł. Ostatni patrol”, bo czuje się jego współtwórcą. Aktorzy często w umowach mają zapisany obowiązek promowania produkcji, w której wzięli udział. Znowu, trudno w takim przypadku oczekiwać od nich wątpliwości czy krytyki efektu przedsięwzięcia, którego są częścią. Musi upłynąć czas, aby aktor publicznie mógł pozwolić sobie na większy dystans do filmu, w którym został obsadzony.
Ale mimo to nie wybierasz tylko autorów, których dzieła Ci się spodobały?
Nie, na moim kanale pojawiają się krytyczne omówienia filmu, ale raczej nie robię tego w rozmowie z twórcami. Ale nie wynika to z mojej niechęci do konfrontacji czy nieszczerości. Po prostu częściej zapraszam twórców i twórczynie, którzy mnie fascynują. Do tej pozwoliłem sobie na polemikę tylko raz, gdy na mojej kanapie usiadł Piotr Domalewski. Ale może konfrontacyjny cykl to dobry pomysł. Mógłby się nazywać „Na ostrzu noża”. Ale znowu – coraz częściej myślę o tym, że nawet jeśli coś w dziele mi się nie podoba, nie jest to powód do tego, aby chcieć komuś złośliwie dowalić. Różnica zdań nie jest powodem do kłótni. Nie powinna nim być.
Na Festiwalu jesteś też w Jury. Pod jakim kątem patrzysz na filmy konkursowe?
Staram się brać pod uwagę różne perspektywy. W konkursie było kilka filmów przedstawiających perspektywę zwierzęcą, odrzucających antropocentryzm. Pomyślałem, że warto zwróci uwagę na ten nurt i to spojrzenie na świat. Jest to chyba jeden z powodów, dla których upierałem się przy nagrodzie dla “Wizyty”, kapitalnej animacji Mateusza Jarmulskiego. Za oceną filmu zawsze stoi gust, na który składa się wiedza, doświadczenie i historia obrazów, które już widzieliśmy. Produkcje, które oglądamy, przeglądają się w tych, które widzieliśmy wcześniej. Kluczowa jest także nasza pozycja społeczna, warunkująca myślenie o tym, jakich bohaterów, historie i estetyki chcemy nagradzać.
Byliście w Jury zgodni?
Obrady to zawsze zderzenie perspektyw. Uświadomienie sobie, że pewne rzeczy na kogoś działają, a na kogoś innego już nie, jest bardzo cennym doświadczeniem, zwłaszcza w sytuacji, kiedy stawką jest odpowiedzialna decyzja. Nagrody, zwłaszcza na początku drogi zawodowej, mogą mieć ogromny wpływ na czyjeś życie. Warto o tym pamiętać. Nie obyło się bez przeciągania liny, ale dzięki zrozumieniu naszych motywacji doszliśmy do konsensusu.
Może kino potrzebuje takiej właśnie dyskusji?
Żyjemy w bardzo spolaryzowanym świecie. W rzeczywistości ciągłego konfliktu – wojna w Ukrainie, globalny kryzys gospodarczy i polityczny. Gdy nad kolejnymi odcinkami Kanapy, coraz rzadziej skupiam się na szukaniu wad w dziele filmowym. Raczej staram się je lepiej rozumieć. Koniec końców każda opowieść o filmie więcej mówi o wypowiadającym się niż o samym filmie. Krytyka jest dla mnie próbą życzliwej analizy. Oczywiście nie bezkrytycznej.
Czyli coś na kształt empatycznej krytyki?
Tak! Bardzo podobał mi się tekst nagrodzony w ostatnim Konkursie im. Krzysztofa Mętraka, „To miał być esej, w którym przepracowuję swoje rozczarowanie Drive my car” Aleksandra Kmaka. Autor przyjął założenie, że jest w filmie Hamaguchiego coś, co go rozczarowało, ale nie ma powodu, aby skupiać się wadach. Ciekawsze w krytyce wydaje mi się takie rozumienie, w którym analizie poddaje się także swoje krytyczne odruchy. To przecież nie musi być wina dzieła, że nam się nie podoba. Tekst krytyczny jest zawsze opowieścią o naszej osobistej relacji z filmem.
Takie podejście to przyszłość krytyki filmowej?
Nie wiem, bo ciągle się, jako krytycy, zmieniamy. Gdy byłem młodym dziennikarzem, ekscytowała mnie możliwość publicznej krytyki czyjejś pracy. Dzisiaj myślę, że ta emocja wynikała z niedojrzałości – może z tego, że jako dziecko nie miałem w domu przestrzeni na swobodną ekspresję swoich uczuć. Gdy nagle okazało się, że dostałem prawo głosu w poczytnych tytułach, łatwo było mi się skupić na krytyce w ramach osobistej zemsty na wrogach, którym niekoniecznie byli autorzy dzieła filmowego. Teraz jestem w innym miejscu. Wierzę, że moje myślenie, pisanie i mówienie jest wolne od resentymentu.