Wanda Naumienko nie mogła kryć zadowolenia, gdy wraz z Janem Reddawayem złożyli ostateczną wersję rubryki w gabinecie redaktora. Pycha i brak poczucia winy okultysty, o których później dokładnie opowiedział jej towarzysz, tylko umocniły ją w przekonaniu, że zupełnie słusznym postępowaniem będzie opublikowanie informacji o jego winie. Bo choć sam o to prosił, podsuwając pod nos dziennikarzy trop, zapewne nie mógł spodziewać się skali, w jakiej cała sytuacja go dotknie. Połączenie publikacji w gazecie z obecną ekscytacją spowodowaną „Ręką szatana” stworzy idealne podłoże do plotek, domysłów i oskarżeń, którymi niebawem zacznie żyć Warszawa.
Stanęła przed siedzibą gazety na ulicy Marszałkowskiej, ciesząc się każdą ciekawszą sytuacją, której stawała się cichym świadkiem. Przepychające się tłumy rodzin i siedzący w kafejkach klienci tworzyli niezrównaną z niczym atmosferę, będącą kwintesencją życia w wielkim, pięknie zabieganym mieście. W oddali zauważyła twarz Jana Reddawaya i pokiwała mu głową na powitanie.
– Dzień dobry, panie Reddaway – przywitała się.
– Dzień dobry, pani Naumienko – usłyszeli za plecami głos i odwrócili się.
Tuż przed nimi stanęła znajoma Wandzie kobieta. Przypomniała sobie, że była to towarzyszka Reddawaya z teatru.
– Anno… – bąknął dziennikarz.
Anna przyjrzała się mu i mniej chętnie skinęła głową.
– Co prawda mam panu za złe opuszczenie mnie w teatrze, Panie Reddaway. Jednak podczas rozmowy z intrygującym panem na sąsiednim fotelu, wspólnie doszliśmy do wniosku, że może rzeczywiście nasza dalsza znajomość, Janie, nie mogłaby się dobrze rozwinąć. Co ciekawe, dziś ten sam mężczyzna, którego niestety nazwisko ciągle ulatuje mi z głowy, zatelefonował do mnie i poprosił, bym przekazała państwu tę informację – rzekła i wyciągnęła z torebki kopertę. – „Dla pani Naumienko i pana Reddawaya”. Stwierdził, że najlepiej, byście państwo odczytali to właśnie tutaj, przed siedzibą gazety, wspólnie. Anna pożegnała się z dziennikarzami i ruszyła z powrotem w stronę ulicy Polnej. Naumienko zerknęła na Reddawaya, który najwidoczniej nie przejął się zbytnio odejściem kobiety, tylko zaczął czym prędzej odpakowywać kopertę, po czym zerknął na dziennikarkę świecącymi się z ekscytacji oczami. Wspólnie zabrali się za odczytanie wiadomości:
,,Dla Szanownej Pani Naumienko i Szanownego Pana Reddawaya,
Muszę przyznać, że zachwycony jestem szybkością Państwa działań, które doprowadziły do rozwiązania sprawy. Nie byłem pewien, czy powinienem tak prędko frapować cenionych dziennikarzy informacją o tym, iż puścili w świat nowinę nieco mijającą się z prawdą. Moja duma nie pozwoliła mi jednak czekać ani minuty dłużej.
Filius Diaboli, a raczej, według dokumentów – Zbigniew Błoński (choć imię i nazwisko wielokrotnie zmieniał) był od zawsze osobą nad wyraz zadowoloną z siebie. Jego charyzma doprowadziła go aż na dwory rosyjskie, gdzie podobno konkurował z tak wielkimi kapłanami i wróżbitami jak sam Rasputin. Jest on jednak człowiekiem żądnym wrażeń, a że to pragnienie doprowadziło do kilku skandali, wreszcie opuścił pod przymusem Rosję, w kilku miastach pozorując nawet swoją śmierć.
Powrócił do ojczyzny, gdzie zasłynął jako samozwańczy znachor i okultysta. To wtedy zaczął prowadzić pełne kłamstw wykłady i uzdrawiać ludzi, a raczej wyciągać z ich portfeli pieniądze. Jako doświadczony okultysta zacząłem śledzić jego poczynania. Coraz bardziej wzbierała się we mnie złość, że z czegoś tak pięknego, jak nauka o magii Filius stworzył maszynę do produkowania pieniędzy.
Możecie Państwo powiedzieć, że moje działania ostatnich tygodni były czystym pragnieniem zemsty. Prawda jest jednak taka, iż to coś więcej niż wendeta – to pokazanie światu prawdziwej twarzy uwielbianego przez wszystkich twórcy Zakonu.
Pozwolę sobie wytłumaczyć i nieskromnie pochwalić swym planem. Filius Diabolo to człowiek tak lekkomyślny, że śmiem twierdzić, iż gdyby tylko mógł, podpisałby się pod moją operacją własnym nazwiskiem.
Stworzenie przez niego Zakonu nie było trudne, lecz prowadzenie go w sposób rozsądny najwyraźniej przerosło możliwości Błońskiego. Nigdy nie byłby w stanie przekonać nawet muchy do samobójstwa w imię szatana. Wymienione przeze mnie ofiary miały własne bolączki i chociaż uczęszczały na niezwykle popularne zajęcia uniwersyteckie Filiusa, najpewniej nie stały się wyznawcami jego osobliwej religii.
Gdy dowiedziałem się o szeregu pokonanych przez życie studentów, stwierdziłem, że to moja jedyna szansa. Jak już wspomniałem, na jego spotkania chodziły setki studentów. Próby samobójcze wśród młodzieży w okresie zimowym są częste, a akurat czwórka z uczniów Filiusa zmarła w odstępach roku i paru dni. We wszystkim można by się doszukiwać słodko
gorzkiego cudu, ponieważ moja uwaga przywołana podczas rozmowy z Panem Reddawayem na temat niedawnego samobójstwa i jej zbieżność z prawdziwą tragedią była przypadkiem, który jak mam nadzieję, rozbudził w Państwu dodatkowe obawy.
Teraz wystarczyło już tylko stworzyć podłoże do wywołania narodowego skandalu. Nigdy nie uważałem się za twórcę wysokich lotów, lecz moja wiedza okultystyczna ubarwiła „Rękę szatana”, którą z pomocą znajomego wydawcy udało mi się wydać i rozpromować.
Znajomy pracownik Teatru poinformował mnie, że na najbliższy spektakl zarezerwowano bilety na nazwisko Reddaway. Przyszedłem na wyznaczoną godzinę i usiadłem na miejscu obok rezerwacji. Kiedy pojawił się pan Reddaway, przedstawiłem mu wyżej opisane obawy, a gdy wyruszyliście Państwo na miejsce zbrodni, podążyłem waszym tropem, zabawiając uprzednio panią Annę Kawalską dosłownie kilkuzdaniową rozmową (podejrzewając przy tym, że była to jedna z najkrótszych konwersacji w jej życiu). Na miejscu zdarzenia podsunąłem Państwu na pierwszy rzut oka nic nieznaczący trop – książkę i krótką notatkę, a Państwo, jak to dziennikarze mają w zwyczaju, połączyli wszystko w zgrabną zbrodnię, która nigdy nie musiała mieć miejsca. Nie zdziwiłbym się, gdyby Filius nawet nie zaprzeczył istnieniu przedstawionego przez państwa planu dla wzniecenia samej wrzawy.
Na koniec chciałbym serdecznie podziękować. Wiem, że staracie się Państwo codziennie opisywać nasz świat jak najprawdziwiej. Każdemu zdarzają się pomyłki, a Państwa artykuł ugodzi w człowieka, który, chociaż nie doprowadził do śmierci studentów, popełniał tak samo brutalne zbrodnie.
Wraz z moimi towarzyszami przesyłamy państwu serdeczne pozdrowienia i mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy mieli okazję do współpracy.
Z poważaniem A.S.”
Gdy Naumienko przetarła czoło i zaczęła po cichu komentować własną lekkomyślność, do Reddawaya dopiero dochodzić zaczęła prawda. Został bezczelnie oszukany przez człowieka, którego twarzy potrafił zapamiętać. A przecież musiał spotykać go ciągle – wpierw w teatrze, następnie w tłumie gapiów przy torach. Może jeszcze gdzieś indziej?
Uniósł wzrok i zerknął na przeciwną stronę ulicy. Na chodniku, między dziesiątkami spieszących postaci zauważył stojącą sylwetkę. Obserwator z teatru na jego widok uśmiechnął się, przechylił w geście powitalnym staromodny cylinder, po czym ruszył wraz z potokiem ludzi dalej. Zanim dziennikarz zdążył drgnąć, A.S. zniknął za rogiem ulicy.
Hanka Słyk – tegoroczna maturzystka. Warszawianka, która połowę miejsca w sercu zajęła miłością do Piotrkowa Trybunalskiego. Żeglarka, miłośniczka kawowej czekolady i niepoprawna wielbicielka brytyjskiej literatury. W rzadko nadarzających się wolnych chwilach siada w kawiarni i notuje na serwetkach pomysły na nowe historie. Na szczęście wymyślone opowieści zostają w sercu, bo niestety serwetki najczęściej gubią się w ogólnym artystycznym nieładzie życia.
Poprzednie odcinki “Ręki szatana”: