”Opowiadała o różnych popularnych aktorach, którzy, jak twierdziła, chcieli jej zaszkodzić” – o Helenie Grossównie w rozmowie z byłą synową [W starym kinie #2]

W starym kinie

Przed wojną porywali tłumy, o ich życiach rozpisywały się brukowce, a filmy z ich udziałem wypełniały sale kinowe. Ich historie poprzekreślała wojna i jej trwające nieraz dziesięciolecia pokłosia. Wielu zginęło. Inni wyemigrowali. Znaczna większość zaś uległa zapomnieniu. Dziś żyją najczęściej w pamięci swoich potomków. To właśnie oni są jedynymi świadkami ich wielkich, choć nieraz tragicznych, dziejów. „W starym kinie” oddaje głos właśnie im – dzieciom, wnukom, kuzynom i krewnym. Tym, dla których największe gwiazdy przedwojennej Polski, były – po prostu – najbliższymi osobami.

*  *  *

Na scenie debiutowała w 1926 roku. Stworzyła jedne z najbardziej wyrazistych ról filmowych dwudziestolecia międzywojennego. Wystąpiła w tak kultowych produkcjach jak “Piętro wyżej”, “Zapomniana piosenka”, “Dodek na froncie” czy “Paweł i Gaweł”. To do niej Bodo i Dymsza śpiewali “Ach śpij kochanie”. To z nią “umawiano się na dziewiątą”. To ją na myśli miał Żabczyński wykonując piosenkę “Już nie zapomnisz mnie”. Helena Grossówna była jedną z największych aktorek swojej epoki. Grała w filmach, teatrach i kabaretach. Zobaczyć można było ją w Cyruliku Warszawskim czy Qui Pro Quo. Jej nazwisko zapełniało kinowe sale. Trudno też się temu dziwić. W końcu uznano, że ma “najpiękniejszy uśmiech Warszawy”. 

Jej karierę, podobnie jak wielu innych aktorów i aktorek, przekreśliła II wojna światowa. Po 1945 roku nie udało jej się odzyskać dawnej popularności, choć zagrała jeszcze choćby w “O dwóch takich, co ukradli księżyc”, gdzie wcieliła się w matkę debiutujących na ekranie braci Kaczyńskich. Była to już jednak ostatnia tak popularna rola Grossówny. Wkrótce po niej przeszła na emeryturę. Zmarła w 1994 roku w zupełnym niemal zapomnieniu. O tym, dlaczego tak się stało, jaką była osobą i jak wspominała lata największej sławy opowiedziała była żona syna Grossówny, Kasia Turajczyk – malarka mieszkająca w nadmorskiej osadzie w Kornwalii.

1939

Z tego, co ustaliliśmy już wcześniej, spotkała się Pani z Heleną Grossówną dopiero w Holandii w 1983 roku. 

To był stan wojenny. Miałam wtedy status uchodźcy politycznego. Nie mogliśmy z Michałem, moim ówczesnym mężem, synem Helenki, wrócić do Polski i ją odwiedzić, więc po jakimś czasie sama przyjechała do nas. Wcześniej kontaktowałyśmy się jedynie listownie. 

Jak wyglądało to pierwsze spotkanie?

Samego spotkania sobie nie przypominam, ale pamiętam dobrze jej późniejszy pobyt u nas. Była w Holandii kilka miesięcy. Po raz pierwszy zobaczyła wnuków. Pierwsze wrażenie, jakie na mnie wywarła było bardzo pozytywne – sympatyczna, miła, pogodna. Dużo opowiadała o życiu, o przeszłości. Zwracała na siebie uwagę wyjątkową elegancją… 

Z wnukiem w Holandii, 1983

Było widać po niej, że była gwiazdą?

To ciekawe, bo nigdy nie była zarozumiała; nie miała wielkiego ego. Było w niej jednak coś takiego, że widziało się, że ta kobieta przeżyła coś niezwykłego; że była kimś. To uwidocznia się w takiej pewności siebie – nie zarozumiałości, a bardziej świadomości własnej wartości.  

Oznaką tego była ta wspomniana elegancja?

Myślę, że w guście przejawia się charakter człowieka. Oczywiście, można to nabyć, wyuczyć, ale ona miała to w sobie. Po prostu. Na pewno po części przez to, że w pewnym okresie życia była bardzo popularna i nosiła się jak gwiazda. Przy czym warto też pamiętać, że nawet u szczytu sławy nie zarabiała potężnych pieniędzy. Jej gaża była dość niska w porównaniu z innymi aktorami. 

Dlaczego?

To, że zarabiała mniej niż aktorzy, pewnie było spowodowane tym, że była kobietą. Mężczyźni w tamtych czasach byli traktowani w branży zupełnie inaczej niż kobiety. Bardziej ich respektowano, dawano poważniejsze role. Nie wiem natomiast, ile zarabiały inne aktorki. Nigdy nie zagłębiłam się w ten temat. Ale myślę, że takie finansowe niedocenienie Helenki miało swoje korzenie w tym, że zaczynała jako tancerka. Była primabaleriną w Toruniu i Poznaniu. Grała w wodewilach, kabaretach. Aktorstwo przyszło później. 

Inne podstawy, inne tło…

Otóż to. Nie miała zresztą wykształcenia aktorskiego. Była głównie aktorką komediową. Może też dlatego traktowano ją gorzej. 

1947

Wtedy, w Holandii, opowiadała o dzieciństwie?

Mówiła, że tańczyła już od urodzenia. Jako kilkuletnia dziewczynka przewodziła swojej podwórkowej bandzie. Kazała podobno innym dzieciom tańczyć tańce ludowe. Wymyślała układy. Dużo też śpiewała, ale ze śpiewem została odkryta dopiero w wieku piętnastu lat. Miała bardzo delikatny głos. Zaangażowano ją do kabaretu. Tym sposobem trafiła później do teatru i filmu. Zanim jednak to się stało, starała się wykształcić i zdobyć pieniądze. Przez jakiś czas pracowała w sklepie. Była bardzo zaradna.

Co wspominała o tych najpopularniejszych rolach – „Paweł i Gaweł”, „Piętro wyżej”…? Jak powstawały te filmy? 

Nagrania były dość amatorskie i bardzo szybkie. Nie było czasu na duble. Nikt nie przynosił im kawioru czy szampana. To niestety nie było Hollywood. Gaża, jak już mówiłam, też była niska. Mimo tego Grossówna lubiła swoją popularność. Ludzie zaczepiali ją na ulicy. Był taki czas, że w Zakopanem czy Ciechocinku była wręcz osaczana przez wielbicieli. Miała okazję do spotykania się z największymi. Pamiętam, z jaką radością wspominała, że podczas występu Polskiej Grupy Baletowej w Szwajcarii rozmawiała z samym Paderewskim.

Bardzo lubiło ją również środowisko. Była w końcu bardzo pomocna i koleżeńska. Nie było w niej zawiści, nie konkurowała z innymi. Nigdy nie plotkowała. Przyjaźniła się mocno z Eugeniuszem Bodo i Adolfem Dymszą. Dymsza bywał często w jej domu. Był ojcem chrzestnym Michała, jej syna. Utrzymywali kontakt nawet po wojnie. W czasie, gdy nikt ze środowiska nie pamiętał już o Helence, Adolf nadal był z nią blisko. Nie trwało to jednak długo, bo dość szybko zmarł. Później Helenka odwiedzała jeszcze jego córki, ale i to później się zakończyło. 

Adolf Dymsza z chrześniakiem, Michałem Cieślińskim,
1950

Wśród sławnych przyjaciół Grossówny była też Pola Negri. Jak doszło do tego, że się poznały?

Stało się to przez pierwszego męża Heleny, Jana Gierszala, który był plenipotentem ziem Poli w Polsce. Poznał się z Grossówną w Paryżu. Po powrocie do Polski zaręczyli się i znowu wyjechali do Francji. Zawitali do zameczku w Seraincourt, posiadłości Negri. Jan zostawił Helenkę w pokoju i poszedł załatwić jakieś sprawy. Nagle do pomieszczenia weszła Pola Negri i zmieszana zapytała „dziecko, co ty tu robisz?”. Bo Helenka wyglądała podobno bardzo młodo. Negri byłaby gotowa wyrzucić Grossównę z domu, gdyby Gierszal nie wrócił. Wyjaśnił wszystko Poli, a ona zapałała do Heleny wielką sympatią. Zapłaciła nawet za dość poważny kurs baletu Helenki u rosyjskiej primabaleriny. 

Czyli to była dość bliska relacja.

Pola nawet zaproponowała jej i Janowi, żeby wzięli ślub w jej posiadłości. I tak się zresztą stało. To była mała ceremonia z najbliższymi przyjaciółmi. Negri za wszystko zapłaciła. Ten pobyt we Francji Helenka bardzo ciepło wspominała w naszych rozmowach. Często o tym mówiła. 

Znajomość z Negri zakończyła zapewne II wojna światowa. Może to oczywiste, ale czy wybuch wojny przekreślił przyszłość Grossówny?

Zdecydowanie wojna zniszczyła jej karierę. Tuż przed wrześniem 1939 roku miała przecież wyjechać w trasę do Stanów Zjednoczonych. Były to co prawda występy dla Polonii, ale zawsze byłby to krok w stronę jeszcze większej kariery. Do tej pory grała młode dziewczyny, bo jak na swój wiek wyglądała bardzo niewinnie. Ale nie była już przecież najmłodsza. Coś musiałoby się zmienić. Może zaczęłaby dostawać inne, poważniejsze role? Jak inne aktorki tego pokolenia, była ofiarą wojny.  

Nie jest to znany fakt, ale w czasie powstania warszawskiego Grossówna dowodziła kobiecym oddziałem słynnego batalionu „Sokół”. Po upadku zrywu trafiła do obozu jenieckiego. Ten czas był dla niej zapewne bardzo ciężki.

Na pewno, bo nigdy nie opowiadała o wojnie. Nawet jej syn o tym, że walczyła w powstaniu, dowiedział się od innej osoby. Jechał kiedyś z jakąś kobietą i przedstawił się jako syn Heleny. Ona powiedziała na to, że Grossówna uratowała jej życie. Obie walczyły w powstaniu. Nie wiem, ile Michał miał wtedy lat, ale po raz pierwszy usłyszał, że jego matka w ogóle walczyła w czasie wojny. Musiał być to więc dla niej bardzo traumatyczny czas. 

Ale koniec okupacji niemieckiej też nie przyniósł spokoju. W końcu pojawiła się nieciekawa sytuacja z mężem, Tadeuszem Cieślińskim…

Tadeusz był drugim mężem Helenki, a moim teściem. Był żołnierzem dywizji Maczka. Po wojnie, w nowej komunistycznej rzeczywistości, miał duże problemy z dostaniem pracy. Gdyby nie Helenka i jej znajomości, zapewne poszedłby do więzienia. To miało bardzo bolesny dla Helenki skutek. Zaczęła mieć problemy z tym, żeby wykorzystać swój talent aktorski. 

Z mężem Tadeuszem w 1958

Jak to?

Po wojnie zagrała jeszcze w paru filmach. Angażowała się w kabarety, ale szybko zaczęła tracić role. Opowiadała o różnych aktorach, bardzo popularnych, którzy, jak twierdziła, chcieli jej zaszkodzić. Wymieniała konkretne nazwiska. W pewnym momencie doszło do tego, że nie miała prawie w ogóle propozycji od reżyserów. Zaproponowano jej przejście na emeryturę. Początkowo się zgodziła, potem jednak odwołała się i wróciła jeszcze do grania na jakiś czas. Bardzo chciała występować do końca. To był jednak czas postalinowski, ostatnie podrygi Gomułki. Nie było za wesoło. Niedługo po powrocie ostatecznie przeszła na emeryturę. To był rok 1964. 

Bardzo żal było jej tej kariery?

Była bardzo optymistyczną osobą, ale była w niej jakaś zadra, pewien ból. Marzyła o tym, żeby umrzeć na deskach teatru. Bardzo bolało ją to, że nie mogła. Czuła się przecież jeszcze na siłach. Mogła grać jeszcze dużo. Jej talent pozostał zupełnie niewykorzystany. Porównywała się do Ireny Kwiatkowskiej, która przecież miała podobne warunki, a angażowana była do późnej starości. To było jej wielkie cierpienie.

Po przejściu na emeryturę nie grała już nigdy?

Kompletnie nie. Na emeryturze nie robiła zupełnie nic. Zajmowała się może ogrodem. Odwiedzała znajomych. Dużo śpiewała, ale oczywiście nieprofesjonalnie. Emerytura nie była też zbyt wysoka. Mieszkała z Tadziem w Międzylesiu, w domu, którzy przed wojną kupiła za gażę jako domek letniskowy. Jedyne co, to opiekowała się wnukiem – synem Michała z pierwszego małżeństwa. 

Z mężem Tadeuszem w 1985

A widzowie, zwykli ludzie, pamiętali jeszcze o niej? 

Popadła w zupełne zapomnienie. Wtedy, w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych. już mało kto o niej wiedział. Cieszyła się oczywiście, gdy „W starym kinie” były puszczane jej stare filmy. Lubiła oglądać siebie sprzed lat, jednak nie było żadnego oddźwięku. 

Jak wyglądała jej starość?

Już wtedy, w Holandii, miała początki demencji. Dopiero szwankowała jej pamięć krótka. Później bardzo się to posunęło. Prawda jest taka, że pod koniec życia nie rozpoznawała już nawet syna. Ta jej choroba przyjęła jednak bardzo pogodną formę. 

Co się z nią działo?

Pacjenci z Alzheimerem potrafią być bardzo agresywni, opryskliwi. Helenka była nad wyraz pogodna i spokojna. Dużo śpiewała i tańczyła. Jadła ogromne ilości słodyczy. Uwielbiała je. Herbatę słodziła pięcioma łyżeczkami cukru. Do końca była jednak szczupłą kobietą. Nie pamiętała więc już prawie nic, trzeba było hamować ją w jedzeniu ciast i tortów, ale wciąż podśpiewywała i tańczyła. W jakimś sensie była szczęśliwa.

Piękna klamra – od tego podwórka do późnej starości.

To było na swój sposób wspaniałe. Demencja jest tragiczną przypadłością, ale w ona nie odczuła tego zbyt tragicznie. Może dzięki temu nie zajmowała się też tym, co pewnie – gdyby nie choroba – wpędziłoby ją w jakąś depresję – tym, że dorobek jej życia pozostaje niemal zapomniany.

W domu w Międzylesie, koniec lat osiemdziesiątych

Zdjęcia z wyjątkiem pierwszego i trzeciego pochodzą z archiwum prywatnego K. Turajczyk